Dni mijają tak szybko, że nawet nie wiem kiedy była niedziela, a już mamy środę. W sumie jeden podobny do drugiego jeśli chodzi o wszelkie poranne i wieczorne rytuały.
Psiak po porannym spacerze z Mężem wskakuje mi do łóżka i patrzy czy mam otwarte oczy. Jeśli nie, kładzie się grzecznie obok albo zeskakuje i biegnie do innego pokoju. Jeśli widzi, że nie śpię, domaga się miziania; liże mnie po twarzy i cieszy się na mój widok. Czasem jeszcze sobie razem podrzemiemy z pół godzinki (albo i całą).
Potem wstaję, zmieniam Rudzielcowi wodę w miseczce, odważam 60 gramów karmy, a sama wykonuję ćwiczenia usprawniające lewą rękę. W poniedziałek byłam na trzecim oklejeniu taśmami. Fizjoterapeutka powiedziała, że jest ze mnie dumna, bo widać różnicę. Za jej zgodą zwiększyłam ilość powtórzeń z pięciu do dziesięciu.
Mierzę ciśnienie przed wzięciem leków i przed śniadaniem. Nie jestem zadowolona, bo po nocy wciąż oscyluje ono w okolicach 137/92. Za to wieczorne wartości zawsze są w normie, więc na razie mamy połowiczny sukces.
Zauważyłam, że odrobinę mniej się męczę i mam trochę więcej siły. Idealnym miernikiem są schody - wcześniej już na drugim piętrze byłam zadyszana. Teraz jestem w stanie wejść na czwarte bez odpoczynku.
We wtorek miałam teleporadę z panią psychoonkolog. Podzieliłam się z nią swoimi obawami, lękami, wątpliwościami, ale też i dobrymi rzeczami, które doceniam i za które jestem wdzięczna.
Poza tym gram z Mamą w scrabble, chodzę na spacery z Miziakiem, jem różne pyszności, czyli odpoczywam, regeneruję organizm, nabieram sił i ładuję akumulatory.