Wczoraj wstałam tuż po 5:30, by godzinę później wsiąść w autobus, który zawiózł mnie na onkologię. Tym razem, zamiast z wejścia głównego dla pacjentów, skorzystałam z tego przeznaczonego wyłącznie dla pracowników.
Mimo absencji całego działu płac oraz kadr (na placu boju pozostała jedna pani) z powodu podejrzenia zarażenia koronawirusem, udało mi się podpisać umowę o pracę, zdobyć brakujące podpisy w obiegówce, odbyć szkolenie BHP, przymierzyć skrojony na miarę garniturek służbowy i popracować w rejestracji w poradni.
Nowe miejsce, nowi ludzie, nowy system, nowe procedury i cała masa nowych informacji - wiadomo, że nikt nie dałby rady ogarnąć tego w jeden dzień, więc się nie przejmowałam tylko patrzyłam, pytałam i próbowałam sama rejestrować pacjentów - z powodzeniem.
Wróciłam do domu, a w drzwiach czekał na mnie komitet powitalny w osobach Męża i Mamy. W międzyczasie w torbie dzwonił telefon, ale odebrałam go dopiero jak się rozebrałam.
Na ekranie wyświetlił się numer mojego szefa, który spytał o wrażenia po pierwszym dniu. Trochę się zdziwiłam, gdyż dwukrotnie pytał mnie o to samo jeszcze w pracy. Odparłam, że powoli się wdrażam, ale że potrzebuję czasu. Usłyszałam, że mam się nie martwić, bo będę się wdrażać jeszcze wolniej ponieważ od dzisiaj jestem na dziesięciodniowej kwarantannie.
Okazało się, że jedna z trzech pań w sekretariacie kliniki, w którym siedziałam ponad pół godziny, została poddana testowi na obecność koronawirusa i wynik jest pozytywny. W związku z tym wszystkie osoby, które miały z nią bezpośredni kontakt, idą na kwarantannę, a o całej sprawie poinformowany został Sanepid.
Tym samym Dyrektor Wykonawczy (który - nawiasem mówiąc - od wczoraj do piątku jest na zwolnieniu z powodu przeziębienia) oraz Rodzicielka zostali uwięzieni razem ze mną.
Później zadzwoniła jeszcze pielęgniarka z poradni, w której pracuję i poinformowała mnie, że mam czekać na telefon z Sanepidu. Ona sama będzie się jeszcze ze mną kontaktować w sprawie wymazu.
Najlepszy scenarzysta lepiej by tego chyba nie wymyślił, a ja sama nie wiem już - śmiać się czy płakać?