Czwarty dzień kwarantanny... Siedzimy w domu. Nic się nie dzieje. Żadnego telefonu z Sanepidu. Nic. Kompletnie nic...
Znajoma fizjoterapeutka, też wysłana na kwarantannę, przycisnęła dziś swoją kierowniczkę, żeby szpital zrobił jej test. Jest zdrowa - w poniedziałek wraca do pracy.
W poniedziałek (siódmy dzień) mam zamiar skontaktować się ze swoim szefem oraz pielęgniarką epidemiologiczną i poprosić o to samo. Na szczęście onkologia ma swoje laboratorium, a wyniki wymazu są po kilku godzinach.
Mąż zadzwonił dziś do POZ, bo kończy mu się zwolnienie. Jako że wciąż jest przeziębiony oraz na wieść o mojej kwarantannie, lekarz przedłużył mu L4 do przyszłego piątku, bo inaczej Dyrektor Wykonawczy nie dostałby wynagrodzenia od pracodawcy.
Paradoks polega na tym, że dopóki Sanepid nie nałoży oficjalnie kwarantanny na daną osobę, nie można się ubiegać o 80 % pensji za czas przymusowego siedzenia w domu.
U mnie w pracy jest inaczej - wystarczy, że po powrocie wypełnię w kadrach wniosek, że w dniach takich a takich przebywałam na kwarantannie, a szpital na tej podstawie wypłaci mi 80 % pensji za czas nieobecności.
W sumie gdyby nie nasze poważne i odpowiedzialne podejście, moglibyśmy sobie wychodzić z domu, bo przecież formalnie nie musimy mieć aresztu. Jedynie rozsądek nas od tego powstrzymuje.