Wczoraj, zamiast w sekretariacie poradni, wylądowałam w sekretariacie kliniki. Bardzo chciałabym zostać właśnie tam, bo choć pracy mnóstwo, koleżanki fajne, a kontakt z pacjentami zerowy - nie licząc rozmów telefonicznych. Na oddziale czuję się o wiele bezpieczniej niż w poradni. Ale na razie wolę się nie cieszyć na zapas - zobaczymy co przyniosą kolejne dni.
Sprawdzałam czy w historii pacjentów są wszystkie dokumenty, numerowałam strony, kserowałam wyniki badań histopatologicznych, żeby potem wpisać je do odpowiedniego skorowidza i wpiąć do segregatora. Czas minął mi błyskawicznie - ledwo zdążyłam zjeść kanapkę, banana, jabłko i napić się wody z cytryną.
W międzyczasie byłam w kadrach (po identyfikator), w sekcji gospodarczej (w sprawie klucza do szafki) oraz u informatyków (po login i hasło do komputera i systemu). Odwiedziłam także szwalnię, skąd odebrałam dwa mundurki, a także panów od monitoringu, którzy dali mi magnetyczną kartę dostępu do kliniki.
Dzięki uprzejmości koleżanki z sekretariatu, która tymczasowo pożyczyła mi kluczyk do swojej szafki w szatni, miałam gdzie powiesić oba garniturki i kurtkę. W poniedziałek zostawię tam jeszcze buty na zmianę i wieszaki.
Pamiętałam o sobie jako o pacjencie - zaliczyłam kontrolną wizytę u chemioterapeuty, w rejestracji poprosiłam o wyznaczenie kolejnego terminu za trzy miesiące oraz umówiłam się na zlecone przez lekarza USG jamy brzusznej.
Z pracy wyszłam zmęczona, ale zadowolona. Mąż przyjechał po mnie i razem udaliśmy do MOPR, gdzie wypełniłam i złożyłam wniosek o zasiłek pielęgnacyjny.
Dopiero dzisiaj tak na dobre zaczęło do mnie docierać, że mam pracę - taką, jaką chciałam i tam, gdzie chciałam. Umowa na trzy miesiące (do 4. stycznia 2021), ale to normalna procedura.