I trudny i fajny był ten pierwszy tydzień w pracy - ot, taka ambiwalencja, którą w miarę możliwości postaram się zaraz wyjaśnić.
Od poniedziałku do czwartku przychodzę na ósmą do piętnastej. W piątek - teoretycznie - powinnam być od siódmej do czternastej, ale jako że cała onkologia kończy w ten dzień o trzynastej, więc koleżanki i mnie zaleciły udać się do domu.
Po ponad półtorarocznym leczeniu, siedzeniu w mieszkaniu, wstawaniu o której chciałam i robieniu tego, na co miałam ochotę, nagle wpadłam w rytm codziennej pobudki o 6:30 (w piątek o godzinę wcześniej) i przebywaniu w pracy siedem godzin. Wracałam do domu tak padnięta, że nie miałam ani siły ani ochoty tu zaglądać. Potrzebuję czasu, żeby się przyzwyczaić do nowego trybu funkcjonowania.
Było mi bardzo ciężko fizycznie. Miałam wrażenie, że moje ciało nie chce ze mną współpracować. Spocona, ocierałam pot z czoła i spod maseczki, której nie zdejmowałam od czasu wyjścia z domu aż do powrotu (wyjątek stanowiło zjedzenie drugiego śniadania). Męczyło mnie chodzenie po terenie budynku, szukanie kart, zdejmowanie segregatorów z półki, czy schylanie się pod biurko. Pozbawiona siły, osłabiona, z zadyszką walczyłam ze swoim organizmem o większość wykonywanych czynności.
Choroba, skutki uboczne chemioterapii oraz radioterapii, stres związany z nową pracą i nauką nieznanych procedur, kilkunastomiesięczna przerwa zawodowa, wczesne pobudki, a także przebywanie non stop w maseczce spowodowały u mnie kryzys w samym środku tygodnia.
W czwartek powiedziałam o tym wszystkim swoim dwóm koleżankom z sekretariatu, dodając oczywiście że bardzo chcę pracować i nauczyć się tego, co potrzeba, ale nie daję sobie rady fizycznie, a to powoduje u mnie dodatkowy stres, bo widzę ile jest roboty, jak one obie zasuwają i czuję się winna, że ciało odmawia mi posłuszeństwa i nie jestem w stanie dać z siebie tyle, ile bym chciała.
Wczoraj sprawa się wyjaśniła - koleżanki zaproponowały mi zamianę z kimś innym, kto przyjdzie na moje miejsce, a ja pójdę tam, gdzie ona jest obecnie. Szef nie ma nic przeciwko, zmienniczka również.
W sekretariacie kliniki panuje duży ruch, jest dość głośno, przewijają się tam i lekarze i pielęgniarki, wiele rzeczy trzeba zrobić na już - szukać kart w dwóch ogromnych archiwach oraz rejestracji, a potem dźwigać je po schodach - generalnie bardzo dużo się chodzi po terenie prawie całego budynku.
Pokój, w którym będę od poniedziałku, jest na terenie poradni, w której zaczynałam pierwszego dnia - tyle, że wtedy byłam w przeszklonej rejestracji. Teraz będę w pokoju położonym na samym końcu korytarza (niedostępnym dla osób z zewnątrz), razem z dwoma innymi osobami. Praca głównie siedząca, polegająca na odsłuchiwaniu tego, co nagrywają na dyktafon lekarze i wpisywaniu ich słów do komputera, a potem na drukowaniu i chowaniu tego do karty pacjentów. Tak zwana "opisówka".
Z ogromną ulgą, wdzięcznością i radością przyjęłam tę propozycję - tym bardziej, że po rozmowie z koleżanką, która przychodzi na moje miejsce, okazało się, że ona myślała o zmianie tego, co robi.
Czuję, że wszystkim wyjdzie to na dobre - mnie, bo nie będę się tak męczyć ciągłym chodzeniem po piętrach; moim dotychczasowym koleżankom, bo wróci do nich ktoś, kto już tam kiedyś pracował i orientuje się na czym to polega; a koleżance zmienniczce, bo czteroletnie siedzenie w opisówce już się jej znudziło i czas na coś innego.
Cieszę się, że - w przeciwieństwie do tego, co działo się w byłej pracy - tutaj nikt nie rzuca mi kłód pod nogi, a wręcz przeciwnie - troszczy się o mnie i moje zdrowie. To pewnego rodzaju nowość, gdyż w poprzednim miejscu zatrudnienia doświadczyłam czegoś zupełnie innego i wciąż zdumiewa mnie fakt, iż można dbać o komfort psychiczny i fizyczny nie tylko swój, ale również współpracowników.
Jak do tej pory nie spotkała mnie żadna przykrość z niczyjej strony, za to zawsze mogłam o wszystko spytać i liczyć na czyjąś pomoc. Dlatego nie boję się poniedziałku, bo poznałam już dziewczyny, z którymi będę dzielić pokój, a one uspokoiły mnie i dały nadzieję na to, że będzie fajnie.
"Do trzech razy sztuka" - wychodzi na to, że w moim przypadku tak właśnie się stanie...