Sytuacja na onkologii związana z koronawirusem nie pozostawia złudzeń - co czwarty, wykonywany w szpitalnym laboratorium test, okazuje się być pozytywny. Oddział, na którym pracowałam w sekretariacie, jest zamknięty - wstrzymano wszystkie przyjęcia pacjentów i operacje. Cały personel poradni, w której jestem teraz, jest negatywny - wczoraj rano pobierali nam wymazy.
Endokrynolog - tak jak przypuszczałam - zwiększyła mi dawkę Euthyroxu z 75 do 100 (czyli tyle, ile łykałam przed operacją usunięcia jajników). Dostałam skierowanie na ponowne badania poziomu TSH, kreatyniny, wapnia i witaminy D3. Mam się też umówić na powtórzenie densytometrii. Kontrola za pół roku z wynikami.
Mąż był dziś rano z Psiakiem u weterynarza. Rudzielec ma problem z zębami - odsłaniają mu się szyjki i najprawdopodobniej w szybkim tempie trzeba będzie usuwać mu kolejne ząbki. Mamy mu je myć dwa razy dziennie miękką szczoteczką dla malutkich dzieci i specjalnym preparatem kupionym w gabinecie. Jesteśmy również zabezpieczeni pod kątem fajerwerków - już na dwa tygodnie przed Sylwestrem mamy podawać Łachudrze specjalny środek na uspokojenie.
Jeśli chodzi o łapkę, ciężko było komuś, kto nie widział Miziaka wcześniej, wypowiadać się w kwestii rezultatu operacji zwichniętej rzepki (wciąż czekamy na telefon od ortopedy, który przeprowadzał zabieg). Doktor zrobił RTG i na jego podstawie Dreptuś dostał zastrzyk, a przed nim jeszcze trzy, każdy w odstępie tygodnia. Ma też łykać codziennie po dwie tabletki wspomagające odnowę chrząstki stawowej. Do końca roku nie wolno mu skakać, biegać, wchodzić i schodzić po schodach - najlepiej, żeby jak najwięcej czasu spędzał w klatce.
Organizm powoli zaczyna się przyzwyczajać do diety, nowych godzin posiłków i trzech litrów wypijanych płynów. Bóle głowy zniknęły, ale nadal jestem słaba i szybko się męczę - to chyba (?) sprawka tarczycy. Zobaczę czy po zwiększeniu dawki Euthyroxu będzie jakaś zmiana.
W pracy jesteśmy tylko we dwie, bo trzecia ma COVID i siedzi w domu. Roboty mnóstwo, gdyż lekarze w poradni przyjmują po kilkadziesiąt osób dziennie, więc naprawdę jest co robić. Nie narzekam, bo dobrze się tam czuję i jest fajnie - nawet poranne pobudki mnie nie zniechęcają.