W sumie nic ciekawego się nie dzieje. Żyję sobie jak większość ludzi - pracuję, wracam do domu, a wolny czas spędzam z Mężem, Mamą, Rudzielcem i Maluchem - chodząc na spacery, grając w scrabble, czy robiąc zakupy - nic nadzwyczajnego. Może właśnie z tego powodu rzadziej tu zaglądam?
Wydaje mi się, że po chorobie i po leczeniu wróciłam do normalności. "Wydaje mi się" - bo wciąż boję się poddać tej normalności - jakby z niedowierzaniem, obawą, a nawet lękiem podchodzę do życia. Zdaję sobie bowiem sprawę z tego, że jedno badanie i jeden wynik mogą zmienić wszystkie plany.
Ale z drugiej strony na pewno mam większy dystans do tego, co się wydarza; o wiele bardziej, mocniej i głębiej doceniam oraz jestem wdzięczna za kolejne przeżyte dni, tygodnie, miesiące i lata - jeśli chodzi o te ostatnie, dokładnie 21 marca miną dwa od czasu diagnozy.
Staram się żyć jak zdrowy człowiek i w tej kategorii się postrzegam, w ten sposób myślę o sobie. Czasem dość szybko zostaję sprowadzona na ziemię przez własne ciało i jego ograniczenia - dalej bywam słaba, dalej nie mam siły, dalej się męczę i pocę, dalej boli mnie kręgosłup i kolana.
Ale nie daję za wygraną - moja głowa stawia opór ciału i mimo trudności, czy przeciwności, daję radę, lecz jednocześnie także daję sobie prawo do chwili słabości i braku dawnej sprawności - w końcu tak naprawdę tylko ja wiem przez co przeszłam i jakie są tego skutki uboczne.
Czekam niecierpliwie na publikację ostatniej (piątej) już części swojej rakowej historii w onkologicznym kwartalniku. Być może wtedy, gdy będę ją mieć na papierze, zdecyduję się nią podzielić również i w tym miejscu?