Narobiłam sobie zaległości, że hej...
Zacznę od końca, czyli od dzisiaj - siedzę w domu i na poniedziałek oraz wtorek wzięłam urlop, bo od piątkowego popołudnia na dobre rozłożyło mnie przeziębienie.
Już kilka dni wcześniej pojawiły się pierwsze symptomy w postaci dreszczy, uczucia zimna (nietypowo, bo przeważnie prawie zawsze jest mi gorąco) oraz kataru. A że nie chcę ani rozłożyć się na dobre, ani tym bardziej kogokolwiek w pracy zarazić stwierdziłam, że lepiej jak zostanę w domu.
Wczoraj obchodzilibyśmy osiemdziesiąte urodziny Taty. Chciałam jechać na cmentarz, ale zarówno Mąż, Mama, jak i zdrowy rozsądek mnie przed tym powstrzymały. Dyrektor Wykonawczy w naszym imieniu zapalił znicze i pomodlił się przy niszy urnowej.
Cały poprzedni tydzień układałam puzzle kupione specjalnie z okazji wczorajszych urodzin. Jego ukochany Elvis Presley zdążył na czas zawisnąć nad łóżkiem, na którym spał Tata.
Szkoda tylko, że w pudełku zabrakło właściwych dwóch elementów (w zamian jeden niepasujący), ale spróbuję skontaktować się z producentem w tej sprawie.
W sobotę zjedliśmy sushi, które chcieliśmy zamówić na Walentynki, ale za późno się zdecydowaliśmy i nie było szans z powodu zbyt wielu chętnych. Ale - jak widać - "co się odwlecze, to nie uciecze".
Róże w prezencie od Głosu Rozsądku - chyba ku pokrzepieniu mojego serca w związku z przeziębieniem.
Wyniki świetne - szczególnie ucieszył mnie (oraz lekarzy z poradni, w której pracuję) wysoki poziom przeciwciał.
Odwiedziłam jedną ze znajomych sal na chemioterapii, gdzie ulokowałam się na całkiem nowym fotelu.
Umówiłam ją na wizytę do jednego z lekarzy. I co się okazało? To, co przypuszczaliśmy razem z Mężem - nieprzestrzeganie diety, którą miała od dawna zleconą w związku z refluksem.
Ani badanie lekarskie, ani RTG klatki piersiowej niczego niepokojącego nie wykazały. Dostała stary lek oraz dwa nowe. Jutro ma jeszcze profilaktyczne USG jamy brzusznej, a za miesiąc kontrolną wizytę u doktorka z wynikami.
Jeśli o mnie chodzi, mam łykać kolagen na bolące lewe kolano oraz stopy. Zalecili, to kupiłam.
Niestety folgowanie jeśli chodzi o słodycze (Tłusty Czwartek i pączkowe szaleństwo w pracy oraz wspomniane już Walentynki) przełożyło się na dodatkowy kilogram oraz nadprogramowe dwie kostki tłuszczu na wadze u pani dietetyk.
Mąż jako pierwszy dostał PIT. Ja czekałam w sumie aż na trzy - z ZUS-u, z obecnej i poprzedniej pracy. Dwa ostatnie otrzymałam w ten sam dzień. I tym sposobem zniknął ostatni element łączący mnie ze starym miejscem zatrudnienia.
Wczoraj Głos Rozsądku nas rozliczył. W ubiegłym roku na leki wydaliśmy ponad trzy i pół tysiąca złotych. Dzięki temu powinniśmy mieć na koncie zwrot.