Chyba żaden inny tydzień nie dłużył mi się aż tak bardzo jak ten, który właśnie mija i chyba nigdy aż tak bardzo nie tęskniłam za pracą i swoimi koleżankami...
Czułam się naprawdę źle, a przeziębienie (czy co to tam było) nie chciało odpuścić. Jeszcze nie jest tak, jak powinno być, ale myślę, że dam radę.
Uporczywy katar, który okazał się być pochodzącym z zatok; kaszel; ogólne osłabienie, brak sił, ogromna potrzeba snu, dreszcze (na szczęście bez gorączki). Gdyby nie ilość przeciwciał oznaczonych przed chorobą, stawiałabym na COVID.
Wreszcie zdecydowałam się na zakup inhalatora i nebulizatora w jednym, którego używanie zawsze doradzali mi medycy, ale jakoś nie było mi z nim po drodze. Od czwartku już go mam i korzystam z jego dobrodziejstw.
Siedząc w domu załatwiłam kilka spraw - Mąż rozliczył nasze PIT-y, a ZUS przelał zwrot podatku na nasze konto.
Zrobiłam rekonesans jeśli chodzi o ceny w przychodniach weterynaryjnych i wybrałam jedną, do której pojedziemy z Rudzielcem 9. marca na szczepienie przeciwko wściekliźnie i chorobom zakaźnym, ale także na USG jamy brzusznej, echo serca, badania krwi oraz obcięcie pazurów. W innej (bliżej położonej) zrobimy badanie moczu i kału - ten pierwszy trzeba bowiem dostarczyć do dwóch godzin od pobrania.
Psiak był szczepiony rok temu podczas pobytu w domu tymczasowym, a znając życie, pewnie nigdy nie miał wykonywanych żadnych badań kontrolnych. Tuż po adopcji obiecałam mu, że będzie u nas zdrowy i szczęśliwy, więc robię co w mojej mocy, żeby tak właśnie było.
Miziak odpłaca się jak potrafi - zrobił się strasznym przytulakiem - nawet jak ze mną śpi, wtula się w nogi, brzuch lub kręgosłup - żeby tylko być blisko mnie. Kiedy wracam z pracy, czy choćby ze sklepu, jego radość jest nie do opisania. Tylko na mnie reaguje w tak żywiołowy sposób.
Z każdym dniem kocham go coraz mocniej.