Na opis mammografii oraz USG czekałam aż do 6. maja (czyli równy tydzień) - najdłużej w całej mojej onkologicznej historii.
Wiem tyle, co podczas badania - albo mamy do czynienia z torbielami albo ze zmianami litymi. Najpierw trzeba wykonać rezonans magnetyczny z kontrastem (termin mam na 19. maja) i w zależności od tego, co wyjdzie albo biopsja gruboigłowa albo obserwacja.
Tego samego dnia byłam także na kontrolnej wizycie u kardiologa. Pani doktor obejrzała zrobione przed wejściem do gabinetu EKG i stwierdziła arytmię. Gdyby coś mnie ściskało w dołku albo gdyby kołatało mi serce, mam jak najszybciej zrobić EKG. Jeśli arytmia będzie się utrzymywać, czeka mnie ablacja.
Na razie dobrze by było suplementować magnez i potas (zakupiłam), być pod kontrolą endokrynologa (poziom TSH i odpowiednia dawka Euthyroxu, wizyta wyznaczona na 7. czerwca), a we wrześniu - po powrocie znad morza - mam się ponownie pokazać pani kardiolog, która założy mi Holter.
Podwójny strzał jednego dnia spowodował, że troszkę się posypałam psychicznie. Nie żebym płakała, czy coś w tym stylu, ale na półtora dnia zniknął wewnętrzny spokój, a jego miejsce zajęła złość i niepewność.
Najgorsze jest dla mnie czekanie - na badanie, na wynik, na kolejne badanie, na kolejny wynik... Chciałabym, żeby cały ten proces nie był aż tak rozciągnięty w czasie, ale pewnych rzeczy nie da się przyspieszyć - nawet jak się jest pracownikiem i pacjentem jednocześnie.