Mąż ustawił sobie w telefonie odliczanie dni do naszego urlopu - ja zdecydowanie wolę patrzeć w kalendarz wiszący na regale w domu albo na ścianie w pracy.
W tej ostatniej czujemy się jak w inkubatorze - a wszystko za sprawą temperatury panującej na zewnątrz. Znajomi, którzy przyszli się przebadać w ramach programu profilaktycznego, po wejściu do środka zgodnie stwierdzili: "masakra".
Robimy co możemy - dwa wiatraki chodzą na okrągło, otwieramy drzwi jak tylko się da, czyli jak pacjenci nie siedzą na korytarzu, pijemy wodę i wzdychamy ocierając pot z różnych części ciała.
Upał rekompensujemy sobie wspólnym zamawianiem ubrań w sieci, a potem ich przymierzaniem. Generalnie handel - również ten obnośny - kwitnie w najlepsze - jajka, sery, pierogi, a teraz jeszcze truskawki.
Od 8. czerwca codziennie jem obiad w pracy. Po bardzo długiej przerwie związanej z pandemią stołówka była nieczynna. Teraz na miejscu korzystam z drugiego dania z kompotem, a zupę w pojemniku zabieram do domu dla Mamy. W ten sposób obie jemy coś ciepłego za jedyne 14 złotych.
Dodatkowo, w każdy piątek można odebrać zamówione wcześniej ciasto drożdżowe. Placki są ogromne i przepyszne - Dyrektor Wykonawczy orzekł, że nigdy w życiu nie jadł tak fantastycznej drożdżówki, a Rodzicielka nakazała przyniesienie dwóch placków w najbliższy piątek.
Kwiatki na balkonie wyglądają dziś właśnie tak jak na poniższym zdjęciu.