W naiwności swojej myślałam, że dam radę napisać jeszcze jedną notkę przed wyjazdem, ale - jak widać - nic z tego nie wyszło. Pakowanie na trzytygodniowy pobyt nad morzem pochłonęło mnie na tyle skutecznie, że na nic innego nie starczyło mi już czasu.
Urlop tak naprawdę składał się z dwóch części spędzonych w dwóch miejscach, choć oddalonych od siebie o jakieś siedem kilometrów.
Najpierw tygodniowy obóz dla psów i psiarzy, podczas którego poznaliśmy fantastycznych ludzi, świetne trenerki i behawiorystki. Oboje mieliśmy okazję uczyć się jak pracować z Rudzielcem, czerpiąc z tego radość i satysfakcję.
Druga część urlopu - tylko we troje (aczkolwiek z weekendowymi odwiedzinami znajomej) upłynęła nam bardziej leniwie i spokojniej.
Do domu wróciliśmy w czwartek późnym wieczorem, ale dopiero wczoraj udało mi się na dobre rozpakować walizki i pochować wszystkie rzeczy. Przede mną codzienne pranie przywiezionych ubrań.
Jutro oboje idziemy do pracy, co mnie niezmiernie cieszy, gdyż urlop jest potrzebny, żeby odpocząć, ale za długie leniuchowanie w moim przypadku skutkuje tęsknotą za pracą.