W poniedziałek, dzień po napisaniu poprzedniej notki, poszłam do psychiatry z prośbą o receptę na wenlafaksynę, którą - w porozumieniu ze specjalistą - odstawiłam w drugiej połowie września.
Wydarzenia, a bardziej emocje, jaki mi towarzyszyły podczas ostatnich tygodni, a także ogromna drażliwość, czarne myśli o nawrocie choroby i coraz częstsze uderzenia gorąca wpłynęły na moją decyzję o ponownym zażywaniu jednej małej różowej kapsułki dziennie.
Przedwczoraj z kolei, dość mocno zestresowana, poprosiłam o skierowanie na USG piersi, gdyż od kilku dni bardzo niepokoiła mnie i bolała twarda zmiana, jaka pojawiła się w tej operowanej.
Badanie miałam wykonane w niecałą godzinę od odebrania skierowania. Na szczęście guz okazał się być twardą zmianą tkanki po przebytej radioterapii. Od radiolog usłyszałam, że mam pilnować badań - co pół roku obowiązkowe USG, a co rok rezonans magnetyczny z kontrastem, gdyż konglomeraty torbieli w obu piersiach tylko w ten sposób mogą być monitorowane na bieżąco.
Dyrektor Wykonawczy - pewnie również na skutek stresu i napięcia, w jakim żył, wylądował na zwolnieniu lekarskim z powodu bólu kręgosłupa, który uniemożliwił mu normalne funkcjonowanie. Dopiero leki przepisane przez doktora rozluźniły pospinane mięśnie, a Mąż poczuł się lepiej.
Cudnie kolorowa jesienna przyroda nastroiła mnie do robótek ręcznych - kupiłam włóczkę i zrobiłam już szalik, a obecnie jestem w trakcie dziergania kamizelki dla Mamy. W planach jest jeszcze sweterek dla Rudzielca.