We wtorek podczas rozmowy z szefowymi otwarcie, uczciwie i szczerze powiedziałam o tym, że nieprzeżyta żałoba po ojcu oraz atmosfera w pracy zaprowadziły mnie do gabinetu psychiatry, psychologa i terapii farmakologicznej.
Jako że obie panie nie wiedziały o moich problemach, nie przyjęły mojego wypowiedzenia i poprosiły o przemyślenie swojej decyzji i powrót do rozmowy w piątek, czyli dzisiaj. Ponadto, przedstawiłam im wtedy swój plan B, czyli chęć zmiany piętra i poradni, na co chętnie przystały.
Podczas dzisiejszej rozmowy ponowiłam swoją prośbę w kwestii planu B. Usłyszałam, że w takim stanie, w jakim jestem, nie nadaję się do pracy, bo nie ma we mnie motywacji, zaangażowania i energii, jaką mają moje o połowę młodsze koleżanki i że w związku z tym powinnam pójść na dłuższy urlop, zwolnienie oraz urlop bezpłatny.
"W pracy nie ma sentymentów" - powiedziała moja bezpośrednia przełożona. "A może w trakcie tego odpoczynku przyjdzie pani do głowy jeszcze jakieś rozwiązanie, a może ma pani inne oferty pracy?" - dodała.
Cóż... Sama we wtorek dałam im narzędzia do ręki, które sprytnie dzisiaj wykorzystały manipulując faktami. Odebrałam dość jasny i klarowny przekaz, że nie ma już dla mnie miejsca w tej firmie i legalnie mogę sobie siedzieć na zwolnieniu ile tylko dusza zapragnie. "Minimum miesiąc" - sprecyzowała szefowa.
Nie ma to jak wsparcie pracodawcy i docenienie otwartości, uczciwości i szczerości pracownika. Nie zdziwię się wcale jeśli pewnego dnia wrócę po L4 i dostanę wypowiedzenie w związku ze zbyt długą nieobecnością, która naraziła pracodawcę na straty.