Co chciałam, załatwiłam. A nawet więcej, bo w międzyczasie wpadły mi do głowy pewne pomysły do wykorzystania w przyszłości...
Odebrałam ksero ostatniej dokumentacji medycznej (badania oraz wizyta u chemioterapeuty); oddałam krew pod kątem implantacji portu; spotkałam się z doktorem, który będzie przeprowadzał zabieg ("jak do pani nie zadzwonię jutro do godziny dziewiątej, to znaczy, że jesteśmy umówieni na środę rano"); zrobiłam rekonesans na szpitalnej recepcji ("do założenia portu przyjmujemy poza kolejnością, więc proszę od razu do nas podejść, a my się panią zajmiemy"); byłam też w gabinecie EKG ("proszę przyjść około 7:30, bo pacjentów przed chemią przyjmujemy w pierwszej kolejności").
Porozmawiałam ze znajomą z pracowni terapii zajęciowej (Czarodziej jest na urlopie) i wreszcie poznałam panią, z którą miałam przyjemność zamienić słowo na temat opisania swojej rakowej historii, żeby dodać otuchy innym chorym i wlać w ich serca nadzieję. Na pewno nie będzie to jeden artykuł, ale raczej podzielę go na części - badania i diagnoza, chemioterapia, operacja, radioterapia. Zresztą wszystko wyjdzie w trakcie pisania.
A wieczorem zajrzała do mnie znajoma i przyniosła przywiezione prosto z krajów arabskich moje ulubione przysmaki.