Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 11 sierpnia 2019

2805. Relaks

Od sześciu tygodni, czyli praktycznie od pierwszego dnia wystawienia na balkon skrzynek z sadzonkami, co sobotę robiłam im zdjęcie poglądowe. Urosły - i to bardzo - wzwyż i wszerz. Chyba pobyt u nas im służy.


Wczoraj Mąż wyszedł rano po zakupy. Wrócił z cudownie uśmiechniętymi słonecznikami dla mnie. Najbardziej lubię dostawać kwiaty z zaskoczenia, bez okazji, choć Dyrektor Wykonawczy stwierdził, że okazją była piątkowa pierwsza biała chemia.


Tradycyjnie, wczoraj odwiedziła nas mama. Na obiad były pieczone udka podgrzane w nowej mikrofali, która - jak się okazało - ma także funkcję grillowania.

Cały weekend spędzam w domu, bo raz, że na dworze upalnie, a dwa, że chcę, aby jak najszybciej zagoiło się poparzenie na skórze w pobliżu zaimplantowanego portu. Smaruję je maścią, przecieram Rivanolem, odkażam Octeniseptem.

Generalnie samopoczucie mam bardzo dobre, nie wzięłam ani jednej tabletki przeciwwymiotnej i w ogóle mnie nie mdliło. Mrowią mnie stopy, ale tak może być - i po Herceptynie, i po Paklitakselu. Drzemałam dziś po obiedzie, bo wykończyło mnie gorące powietrze i spora wilgotność.

Na głowie rośnie mi jakiś puch, który przypomina to coś, co można zaobserwować na brzoskwini. Pełno tego mam i chyba poproszę Głos Rozsądku, żeby mnie ponownie ogolił.

Najśmieszniej jest z brwiami, które mocno się przerzedziły, za to pojawiają się nowe w miejscach, z których wcześniej je usuwałam, czyli tuż przy nasadzie nosa oraz pod łukiem brwiowym.

Rzęsy - szczególnie jak je pomaluję tuszem - wyglądają jak przysłowiowe nogi pająka - jest ich niewiele, ale są długie. Dość osobliwie to wygląda, ale co zrobić - z czasem odrosną i one.

Mimo wszystko cieszę się z obecności portu pod moim prawym obojczykiem, bo w obu rękach bolą mnie żyły i szczerze mówiąc nie wiem jak zniosłyby one dwanaście wlewów białej chemii. I jaką swobodę ruchów odzyskałam już w piątek - wolne ręce, nie trzeba uważać na wenflon, można samodzielnie odkręcić sobie butelkę z wodą.

Jutro też nie mam zamiaru wyściubiać nosa z mieszkania - według prognozy pogody ma być jeszcze gorzej niż dzisiaj. Może uda mi się wreszcie napisać coś na temat chemioterapii i jej skutków ubocznych.