Wczoraj Dyrektor Wykonawczy doszedł do wniosku, że mam jakiś kryzys wyglądowy. Stałam sobie przed lustrem i patrzyłam - jedno nacięcie, drugie nacięcie, oparzenie, jedna blizna, druga blizna, ślady po pobieraniu krwi, krwiaki, siniaki w kolorach tęczy, opuchlizna... Wystarczyło zwykłe przytulenie, żeby wszystko wróciło do normy.
Pogoda sprawia, że znowu czuję się senna. Przypomniało mi się jak po drugiej czerwonej chemii, z związku z panującymi wtedy upałami, spałam całe dnie - do tego pamiętnego, w którym Mąż przyjechał z wentylatorem mnie ratować.
Kuchence mikrofalowej zawdzięczam dzisiejszy gorący obiad w niecałe dwie minuty. Oszczędność czasu, garnków i patelni oraz mojego stresu - bezcenna.
Oparzenie - jak każda inna rana - goi się teraz o wiele wolniej niż przed chemioterapią. Na lewej piersi wciąż mam siniaka po założeniu znacznika, które miało miejsce dwa miesiące temu.
Według alertu RCB ponoć w nocy ma być burza, ale tyle już tych ostrzeżeń było i żadne się nie potwierdziło...
