A jednak była burza... Podobno, bo całą noc przespałam snem kamiennym. Co prawda w którymś tam momencie usłyszałam jakiś grzmot, ale nie przejęłam się tym wcale i wróciłam w bezpieczne ramiona Morfeusza. Dopiero rano Mąż (zdziwiony moim spokojnym snem) opowiedział mi co się działo.
Po wyjściu Dyrektora Wykonawczego do pracy, zaległam sobie na sofie w pokoju, drzemiąc, a jednocześnie mając baczenie na jedno, a potem drugie pranie. Rozwiesiłam oba i znowu powrót na miękki kocyk. I tak bym pewnie przeleżała większość dnia, gdyby nie telefon.
Zadzwoniła moja Onko siostra, która podzieliła się smutną wiadomością o śmierci jej rakowej znajomej. Spytała czy może do mnie przyjechać, więc ogarnęłam się trochę i posiedziałyśmy przy kawie. To są takie chwile, kiedy tak namacalnie i nieodwołalnie konfrontujesz się z tym, na co chorujesz...