Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 9 lutego 2020

2981. W ferworze

W sobotę budzik zadzwonił nam dokładnie o tej samej godzinie, co przez poprzednie pięć dni roboczych. Jak się nie ma samochodu, trzeba brać poprawkę na ograniczone liczbowo weekendowe kursy autobusów. Na dodatek umówiliśmy się z Mamą w miejscu, do którego wszyscy potrzebowaliśmy dojechać z różnych części miasta.

Zajrzeliśmy jedynie do dwóch salonów meblowych, choć mnie od razu wpadła w oko wersalka w pierwszym z nich. I tak już pozostało. Koniec końców po zastanowieniu, przemyśleniu i wypróbowaniu (usiedliśmy na niej całą trójką w zimowych kurtkach) dokonaliśmy wyboru wracając do tej pierwszej obejrzanej.


Pieniądze wpłacone (razem z transportem i wniesieniem na czwarte piętro bez windy), teraz pozostaje tylko czekać na telefon z informacją o terminie dostawy. Zadowoleni udaliśmy się na przystanek, skąd dojechaliśmy do Rodzicielki na obiad i deser.

W domu Mama stwierdziła, że chyba (?!) chce się pozbyć starego zdezelowanego, zapadniętego i łatanego fotela (lat 51) i dwóch spośród siedmiu (!!!) stołków (lat 45), więc korzystając z okazji, Mąż ochoczo wyniósł rzeczone przedmioty pod altankę śmietnikową. Baliśmy się bowiem, że - nie daj Boże - jeszcze się jej odwidzi i zmieni zdanie.


Po konsumpcji i spędzeniu razem czasu wyszliśmy od Rodzicielki. W ferworze zakupowo-porządkowym przypomniało się nam, że wypadałoby kupić coś do jedzenia, więc po drodze zahaczyliśmy o Biedronkę.

Jadąc autobusem wpadłam na pomysł zostawienia siatki w kawalerce i powrocie do pasażu, w którym byliśmy rano. Naszym celem był najprostszy i najzwyklejszy żyrandol (kiedyś pokażę ten, który wisi tam od trzydziestu lat) i żarówki, a także koc na naszą pomarańczową sofę oraz sześć poduszek.


Trzeba było nas widzieć jak z trzema wielkimi siatami szliśmy na przystanek autobusowy. W sumie nie było to ciężkie, ale straszliwie nieporęczne, bo zajmowało dużo miejsca. Ale dzięki tamtej wyprawie nie będziemy już w kolejną sobotę spędzać czasu na poszukiwaniach tego, co znaleźliśmy już wczoraj.

Jutro biorę na siebie kupno trzech poduszek na nową wersalkę, bo przytomnie przypomniałam sobie, że nowiutki koc leży sobie od ponad roku w przepastnym pawlaczu i czeka na odpowiednie przeznaczenie.

I to by było na tyle jeśli chodzi o wydatki poniesione z czerwcową przeprowadzką. Postanowiliśmy z Dyrektorem Wykonawczym, że zaopatrujemy się jedynie w rzeczy, które naprawdę się nam przydadzą; których nie mamy, a potrzebujemy albo które nie nadają się do użytku ze względu na ich stan.