Najpierw siedzę w poczekalni i czekam aż wyczytają moje nazwisko. Potem wchodzę do jednej z czterech malutkich przebieralni (nazywam je kajutkami). Zamykam na klucz drzwi od środka. Rozbieram się do pasa i zasłaniam małym ręcznikiem. Kiedy jestem gotowa, wychodzę wprost na konsolę techników i udaję się za grube na kilka cali metalowe drzwi, a tam po chwili oczom moim ukazuje się on - akcelerator.
"Jedenaście i dziewięć w lewo, jedenaście od gantry, trzy i osiem w dół" - od poniedziałku do piątku codziennie słyszę te słowa leżąc przygotowana do napromieniania. Potem technicy wychodzą, a ja zostaję sam na sam z maszyną. Zapalają się wszystkie światła w bunkrze (nie ma tam ani jednego okna), a urządzenie rozpoczyna swoją pracę. Od momentu wejścia do kajutki do chwili jej opuszczenia mija mniej więcej pięć do ośmiu minut.
Znowu trafiłam dziś (podobnie jak w ubiegłym tygodniu) na swoją znajomą, która ma akurat pierwsze zmiany. Zawsze to milej jak zajmuje się mną ktoś, kogo lubię. Koleżanka obejrzała moją pierś i stwierdziła, że nie ma powodu do obaw, ale - w razie czego - zaleciła smarowanie specjalnym kremem, który odebrałam z apteki w drodze na onkologię.