Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 15 maja 2020

3066. Poszpitalnie

Zupełnie nowym doświadczeniem podczas pobytu w szpitalu był dla mnie zakaz odwiedzin. Jeszcze nigdy podczas poprzednich (w sumie czterech) hospitalizacji, jakie miały miejsce w trakcie naszego małżeństwa, nie zdarzyło się, aby Dyrektor Wykonawczy nie był przy mnie.

Po raz kolejny przekonałam się także, iż błogosławieństwem jest całkowity brak telewizorów w salach. Kto chciał, mógł skorzystać z odbiornika w świetlicy, ale chętnych nie widziałam. Generalnie na oddziale leżało nas wtedy może z dziesięć osób spośród dostępnych trzydziestu paru.

Reakcję Rudzielca na mój widok Mąż uwiecznił na filmie. Bałam się, że Psiak mnie nie pozna po zaledwie półtora tygodnia obecności u nas, a czekała na mnie istna eksplozja szaleństwa połączonego z lizaniem, skakaniem, kręceniem się w kółko oraz piskami radości.

Od poniedziałku aż do dzisiaj miałam sporo spraw do załatwienia - kilka telefonów na onkologię celem umówienia wizyty u lekarza rehabilitanta (na przyszły wtorek), czy teleporady z psychoonkologiem (na dzisiejsze przedpołudnie). Pokazałam się również kontrolnie chirurgowi (wczoraj), który operował mi pierś. Odebrałam wypis ze szpitala (we wtorek).

Wysłałam maile do ubezpieczyciela oraz do fundacji zajmującej się zwrotem kosztów przejazdu taksówką z domu do szpitala i z powrotem, a teraz czekam na przelewy z ich strony.

Byliśmy z Dyrektorem Wykonawczym w sklepie zoologicznym poleconym przez moje dwie znajome psiary, gdzie kupiliśmy rękawicę do zbierania sierści, a także naturalne gryzaki dla Rudzielca. Karmę - też rekomendowaną - zamówiłam w sieci. Podobnie jak zapasową smycz i szelki.

Widziałam się również z panią, od której adoptowałam Psiaka. Oddałam jej adresówkę, szelki, Foresto oraz podpisaną umowę. 

Zamówiłam maseczki dla całej naszej trójki - jedne przywiozła mi dziś znajoma, drugich spodziewam się w paczkomacie po niedzieli.

Koleżanka z licealnej klasy, zajmująca się organizacją czerwcowego wyjazdu w Karkonosze, potwierdziła, że jest on aktualny. Póki co ma nas tam być dwanaścioro, więc nie jest źle. Najprawdopodobniej pojedziemy z Rudzielcem.

Kilkanaście godzin spędziłam na rozmowach telefonicznych ze swoimi bratnimi duszami poznanymi na różnych etapach życia - bo w cztery oczy (na razie) spotkać się przecież nie możemy.

Czuję się świetnie - szwy (we wtorek idę na ich zdjęcie) tylko trochę swędzą, ale za to ominęły mnie bóle ramion, które odczuwała, przecierająca dla mnie szlak, znajoma.

Ciało ma niesamowitą moc regeneracji, więc to, co ma się zagoić, się zagoi; a to, co ma zniknąć, zniknie.

Dzisiaj minął już tydzień od operacji...