Wczoraj wieczorem Mąż przywiózł odebraną ze stacji benzynowej przesyłkę z zamówioną przeze mnie piłką. Pompował ją i pompował, a i tak jeszcze nie skończył.
Rano, po powrocie ze sklepu, Dyrektor Wykonawczy przyniósł mi chyba najdłuższe słoneczniki, jakie kiedykolwiek od niego dostałam. Niestety - musiał je skrócić, bo nie mieściły się do żadnego flakonu.
Byłam dziś z Psiakiem u weterynarza - po tabletkę na odrobaczenie i po to, by doktor skrócił mu pazurki.
Rudzielec bardzo grzecznie pozwolił sobie wszędzie zajrzeć i dał się zbadać. Szczególnie niepokoiła nas lewa tylna łapka. Zaobserwowaliśmy bowiem, że dość dziwnie siada, a kiedy zbiega ze schodów, ciągle ją podkurcza, a podczas chodzenia zarzuca go na lewą stronę.
Lekarz stwierdził, że Miziak ma nawykowe zwichnięcie rzepki do przyśrodka w lewym kolanie i zalecił zabieg chirurgiczny. Wstępnie umówiłam się za trzy tygodnie na konsultację do innej lecznicy, bo ponoć tylko najdroższy (i z mieszanymi opiniami) weterynarz w mieście przeprowadza taką operację. Jest też jeszcze jeden (ze świetnymi rekomendacjami), ale czterdzieści kilometrów stąd. Jeżeli uda mi się namówić swoją koleżankę, żeby mnie tam zawiozła, wybiorę tę drugą opcję.
Poza tym Psiakowi trzeba będzie usunąć kamień z zębów, lecz wcześniej czekają go badania krwi. No i wypadałoby pokazać go okuliście, gdyż wciąż mruży oczka.
Przyznam, że trochę się zmartwiłam, ale zrobię wszystko, żeby Rudzielec był w pełni sprawny, zdrowy i szczęśliwy - nawet jeśli będę miała wybór pomiędzy wyjazdem nad morze a operacją, zrezygnuję z tego pierwszego.