Nic nowego się nie dzieje (choć nie do końca) - i dobrze, bo jest fajnie tak, jak jest teraz. No może poza upałami - jedynie co do pogody mam trochę zastrzeżeń i w tej kwestii znacznie obniżyłabym temperaturę.
Mąż chodzi (a właściwie jeździ rowerem) do pracy, a my z Mamą siedzimy w domu. Jemy, pijemy, pierzemy, sprzątamy i gramy w scrabble - nasz rekord to osiem partii w jeden dzień - oczywiście z przerwami na wyżej wymienione aktywności.
Wieczorem, razem z Dyrektorem Wykonawczym, chadzamy na spacery z Rudzielcem, który coraz bardziej się otwiera i jest jeszcze słodszy niż był. Może nie powinnam się do tego przyznawać, ale schrupałabym go w całości.
Ale i Miziak ma też swoją drugą twarz reprezentującą naturę łowcy - przedwczoraj w okamgnieniu uśmiercił przebiegającego mu drogę szczura. Cała akcja trwała zaledwie ułamek sekundy. Nie zdążyliśmy nawet zareagować, bo już było po wszystkim.
Z nowości - od poniedziałku nie jem słodyczy - dałam sobie przyzwolenie jedynie na lody, ale czekoladek, batoników, ciasteczek nie tykam. Choć szczególnie te kokosowe są takie pyszne, że kiedyś wykupiłam wszystkie, jakie były dostępne przy biedronkowej kasie, czyli ponad trzydzieści sztuk...