Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

3129. Ostatni czwartek

Na onkologii spędziłam wtedy około pięciu godzin, ale było warto, bo praktycznie wszystko, co zaplanowałam i co chciałam, udało mi się w ubiegły czwartek załatwić.

Najpierw z pobliskiej apteki odebrałam zamówiony telefonicznie kwas zoledronowy. Potem z sekretariatu chemioterapii wyszłam z poniedziałkowym wypisem oraz wypełnionym przez chemika wnioskiem do MOPR. Usiadłam na korytarzu i na spokojnie sprawdziłam czy niczego w nim nie brakuje.

W gabinecie EKG pielęgniarka wykonała badanie i zmierzyła mi ciśnienie. Z wynikami poszłam do pani kardiolog, która na widok zbyt wysokich wartości zarówno ciśnienia, jak i pulsu zapisanych w moim notesiku, zdecydowała o zmianie (już po raz trzeci) leków.

Tym razem rano mam zażywać Ebivol, a wieczorem Candepres, który do tej pory brałam właśnie o poranku. Z kolei Vivacor lekarka kazała całkowicie odstawić. Powiedziała, że nie mogę mieć wyższych wskazań niż 135/85, natomiast puls powinien oscylować w granicach 60-70.

Echo serca wyszło dobrze, czyli mam się nie martwić, bo pani doktor jest zadowolona, że Herceptyna jakoś strasznie nie uszkodziła mi serducha. Normalnie wizytę kontrolną miałabym dopiero za pół roku, ale w związku z nadciśnieniem, lekarka prosiła, bym umówiła się już za trzy miesiące.

Z fiolką kwasu zoledronowego w ręce stanęłam pod drzwiami gabinetu chemioterapeuty, który chciał, bym pokazała mu się pomiędzy pacjentami. Wyniki poziomu kreatyniny oraz wapnia były w normie, więc dostałam zgodę na wlew leku, który będę brać co pół roku przez trzy lata, czyli w sumie sześć podań.

Na korkowej tablicy wiszącej na ścianie zauważyłam przyczepioną kartkę, którą podarowałam doktorowi w poniedziałek. Podziękował też za zakładkę. Zrobiło mi się bardzo miło.

Na korytarzu namierzyłam ulubioną pielęgniarkę i wręczyłam jej zlecenie od chemioterapeuty oraz buteleczkę kwasu. Za drugim razem wkłuła się z wenflonem w moją marną żyłę. Ostrzegła, że mogę mieć bóle mięśniowe i stawowe jak przy grypie, jak również temperaturę. Zaprowadziła mnie do sali, w której jeszcze rok temu przyjmowałam chemię. Siedziałam na zwykłym krześle, gdyż wlew trwał zaledwie piętnaście minut.

Już po wszystkim poszłam do okienka informacji, skąd odebrałam opieczętowane "za zgodność z oryginałem" i podpisane kserokopie wypisów, badań oraz konsultacji lekarskich.

Zdążyłam też porozmawiać z jedną osobą odnośnie pracy. Doradziła mi ona wizytę w kadrach - razem z CV i listem motywacyjnym. Tak właśnie zrobiłam dnia następnego, czyli w piątek. Nie wiem czy coś z tego wyjdzie, ale przynajmniej złożyłam papiery.

Podsumowując - jeśli nic się nie zmieni na onkologii pojawię się dopiero 16. października na wizycie u chemioterapeuty, a potem 5. listopada u pani kardiolog. No i czeka mnie jeszcze rezonans magnetyczny piersi z kontrastem, ale o tym kiedy się on odbędzie zdecyduje radiolog - żona kolegi radioterapeuty.

Waham się co do szczepionki na grypę - lekarze, których pytałam o zdanie, radzą się szczepić. Znajome farmaceutki - wręcz przeciwnie. Na razie zakupiłam polecone przez te ostatnie naturalne produkty podnoszące odporność i to nimi - póki co - będę się próbować uodparniać.


Nowe leki działają - jak na razie i ciśnienie, i puls są w normie. Skutkiem ubocznym Ebivolu był ból oraz zawroty głowy w pierwszy dzień zmiany medykamentów, natomiast żadne mięśnie, ani stawy mi nie dokuczają po wlewie kwasu. Temperatury też nie mam.

Zgromadziłam wszystkie dokumenty potrzebne do złożenia wniosku o przyznanie orzeczenia o niepełnosprawności. Z teczką wypakowaną po brzegi pojadę 1. września do MOPR.

Chcę wreszcie odpocząć od onkologii, leczenia, badań, wizyt, leków i takich tam podobnych "atrakcji".