Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 28 stycznia 2014

1.484. Przeznaczenie

Przypadek, zbieg okoliczności, przeznaczenie? Wszystko zależy od tego, w co lub Kogo wierzymy. Moim wyborem jest ta ostatnia opcja.

Zwykłe ogłoszenie. Nic szczególnego. Zaledwie jedno zdjęcie, na którym tak naprawdę widać mały fragment pokoju. Normalny opis. Dzwonię raz. Nikt nie odbiera. Następnego dnia ponawiam próbę. Cisza. W sobotę, kiedy już jesteśmy w domu po obejrzeniu mieszkania z gatunku "syf i malaria", wybieram po raz trzeci tamten numer. I od tej chwili wszystko zaczyna się układać. Samo. Naturalnie. Zwyczajnie i prosto.

Bardzo sympatyczna, miła, kontaktowa pani udziela mi wszelkich interesujących mnie informacji, odpowiada szczegółowo na zadawane pytania. Łącznie z tym, czy możliwe jest obejrzenie mieszkania w niedzielne popołudnie. I słyszę: "świetnie się składa, bo akurat jutro mam wolne od zajęć na uczelni". Umawiamy się tylko na potwierdzenie spotkania na godzinę przed.

Dzwonię. Wszystko aktualne. Idziemy z Mężem pod wskazany adres. Pani już na nas czeka. Piękna, zadbana kobieta, na oko po pięćdziesiątce. A przy tym niesamowicie ciepła, otwarta i taka normalna. 

Prawie centrum miasta. Przystanek autobusowy oddalony o kilkadziesiąt metrów. Sklepy (w tym ten z latającym owadem w kropki), piekarnia, apteka, biblioteka, kościół - wszystko w zasięgu ręki. Kawalerka na trzecim piętrze w małym, czteropiętrowym bloku z domofonem. Środkowe mieszkanie. Okna od południa. Pomalowane ściany, panele na podłodze, dywan, prostokątny stół (o takim zawsze marzyłam) i krzesła, rozkładana kanapa, kilka szafek oraz komoda. Cudna firanka i bambusowe rolety w oknie. Nowa wanna i piecyk gazowy w łazience, pralka, toaleta, pod sufitem suszarka na ubrania. Duża szafa z lustrem i szafka na buty w przedpokoju. Sporo szafek w kuchni, kuchenka gazowa, lodówka, małe okno. Ładne drzwi wejściowe zamykane na dwa zamki. Cena identyczna jak za "syf i malarię", a warunki bez porównania.

Patrzę i oczom nie wierzę. Czuję, że to jest właśnie to, czego szukałam. Spoglądam na Dyrektora Wykonawczego i po minie poznaję, że on też podziela moje odczucia. Co więcej - i my spodobaliśmy się właścicielce, która nie kryje, że ona się już zdecydowała. Czeka tylko na naszą decyzję. Umawiamy się na poniedziałkowe przedpołudnie na podpisanie umowy i przekazanie kluczy. Pani zaprasza nas do siebie do domu.

Idziemy na mszę do kościoła, w którym ślubowaliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Kazanie wygłasza jeden z dwóch naszych ulubionych zakonników. Na kanwie tamtej Ewangelii, której fragment podlinkowałam w niedzielę (klik), słyszymy słowa, z których każde jest dla nas znakiem, że podjęta kilka chwil wcześniej decyzja jest tą właściwą. 

Płynie opowieść o ludziach, którzy mieszkają z rodzicami, bo tak jest im wygodniej i taniej. I o tym, że czasem warto jest zaryzykować, bo zawsze jest coś za coś, ale jeśli nie działamy pod wpływem emocji, lecz rozważamy, analizujemy, zastanawiamy się, wybieramy świadomie to, co dla nas najlepsze. I o tym, że trzeba mieć odwagę, by podjąć ryzyko i zostawić to miejsce, w którym jeszcze jesteśmy. Jak ci, którzy NATYCHMIAST poszli za Nim. Łzy same płyną mi po policzkach i tak bardzo namacalnie czuję parasol ochronny, jaki trzyma nad nami Bóg.

Po mszy idziemy spotkać się z ulubionym proboszczem. Od niego pożyczamy pieniądze potrzebne do zapłacenia kaucji w poniedziałek. On zdaje sobie sprawę, że oddamy dopiero wtedy, kiedy będziemy mieli. Dobrze zna naszą sytuację - od samego początku, bo nic przed nim nie ukrywaliśmy i byliśmy szczerzy. On rozumie i poczeka.

Wracamy do rodziców. Wchodzimy na stronę naszego operatora usług internetowych. Sprawdzamy, czy możemy je przenieść na nowy adres. Akurat ten blok, w którym znajduje się tamto mieszkanie, ma taką opcję. Dzwonię na infolinię. Bardzo miła pani umawia mnie z instalatorem na najbliższy piątkowy poranek w celu podłączenia nowego modemu i bezprzewodowego wi-fi. Prędkość wzrośnie z 20 do 60 Mb, za to cena spadnie o kilka złotych.

W poniedziałkowe przedpołudnie odwiedzamy właścicielkę mieszkania w jej domu. Witamy się z jej sporo starszym mężem, który okazuje się być przemiłym, przesympatycznym i przezabawnym człowiekiem. Przy kawie, herbacie i ciasteczkach spędzamy czas na wspólnej rozmowie. Bez skrępowania, na luzie. Potem przekazujemy kaucję, podpisujemy umowę, dostajemy dwa komplety kluczy i wznosimy toast kieliszkiem przepysznej nalewki z aronii własnoręcznej roboty.

Na do widzenia starszy pan całuje mnie w rękę! Kto teraz tak się jeszcze zachowuje w stosunku do obcej kobiety? Oboje sprawiają wrażenie jakby byli starej daty, wyjęci z innej epoki, a przy tym strasznie ciepli, mili, otwarci i tacy normalni. Życzą nam wszystkiego dobrego w nowym miejscu, a mnie znalezienia pracy. Przeżywam kolejny szok, gdy dowiaduję się od nich, że nie wyglądam na więcej niż trzydzieści lat, a pani na początku sądziła nawet, że jesteśmy studentami...

Wracam do domu. Mąż idzie do pracy. Bez żadnego problemu dostaje od szefa urlop na czwartek i piątek. Plus firmowy samochód i kolegę do pomocy, by przewieźć nasze rzeczy.

Wciąż nie wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę. Wciąż nie dociera do mnie fakt, że w piątek będziemy już spać w nowym mieszkaniu. Dzielę się tymi wrażeniami z garstką bliskich mi osób. 

Od jednej dostaję SMS: "UWIERZ. Dobrym ludziom spełniają się marzenia i przytrafiają dobre rzeczy".

Druga pisze w mailu: "Zawsze trzeba wierzyć w dobro, nie rezygnować. Tak właśnie miało być. A ludzie tacy jak Wy przyciągają innych dobrych ludzi. Trafiliście tam, gdzie jest Wasze miejsce. I teraz wszystko się powoli ułoży i będzie dobrze".

A ja, pisząc tę notkę, siedzę z oczami pełnymi łez - niedowierzania, radości, szczęścia...