Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 31 października 2014

1.910. Coś naprawdę ważnego

Tym razem bez moich zbędnych słów i bez zdjęć.

Coś naprawdę ważnego ma do powiedzenia Ta Kobieta.

1.909. Ubaw na całego

Idąc za radą dr Mariusza Wirgi w kwestii śmiechoterapii w ciągu dwóch dni zapewniłam sobie niezły ubaw. Obejrzałam bowiem wszystkie dostępne odcinki pewnego programu komercyjnej stacji - klik

Ubaw po pachy, gwarantowany już na wejściu. Poziom żenady w niektórych momentach sięga zenitu. No i brawa za genialny montaż oraz komentarze lektora - tak się właśnie manipuluje widzami.

Od zera do bohatera, od kryształu po czarny charakter - każdy ma do odegrania swoją rolę - czy chce, czy nie chce - kontrakt jest kontraktem, a pieniądze nie śmierdzą i na ulicy nie leżą.

O matko i córko (choć w tym kontekście chyba o wiele lepiej zabrzmiałoby "o matko i synu") - żeby tak nisko upaść... 

Ale co się uśmiałam, to moje.


1.908. W paszczy lwa

Trzeba być wybitnie zdolną, żeby podczas przenoszenia suszarki na bieliznę z łazienki do pokoju zahaczyć wyżej wymienioną o koszyczek z wkładem zapachowym znajdujący się w przykrytym klapą sedesie, zgrabnie wyciągnąć go ze środka, niechcący otworzyć, a kolorową kostkę wyrzucić na leżący na podłodze chodniczek. I to wszystko zaledwie w ułamku sekundy.

Albo podczas jedzenia kanapki z powidłami śliwkowymi zabierać się do niej tak nieumiejętnie, że kromka wypada z ręki, lądując na obrusie, lecz jednocześnie obsmarowując brzeg talerza fioletową lepiącą i słodką mazią.

Mąż poszedł po zakupy - dwa dni świąt przed nami, więc klasycznie miał nabyć więcej pieczywa. Dzwoni do mnie (godzina 9:30), informując, że w pobliskiej piekarni nie ma (i nie będzie już) naszego ulubionego chleba razowego. Ludzie wykupili go o szóstej rano.

W kolejnym sklepie był świadkiem jak dwie kobiety w tym samym czasie złapały za ten sam bochenek i o mały włos doszłoby do walki o chleb. Kiedyś na własne oczy widziałam coś podobnego, ale w lumpeksie - kiedy jedna pani drugiej pani wyciągała jakieś ubranie z koszyka. Awantura (z wyzwiskami) była na sto fajerek.

Jeszcze w innym miejscu, w kolejce wepchnęła się przed Dyrektora Wykonawczego jakaś niewiasta, a potem jej śladem chciał podążyć starszy pan. Głos Rozsądku na tę pierwszą machnął ręką, lecz tego drugiego powstrzymał w jego zapędach.

Aż się boję wychodzić - ponoć wszędzie pełno ludzi. Jednakże nie mam wyjścia - papier toaletowy to rzecz absolutnie niezbędna w każdym gospodarstwie domowym, balsam do ciała się właśnie skończył, odżywką do włosów również nie pogardzę, a i cytryny by się przydały. Plus ksero wyników badań.

Tak więc wybieram się więc do paszczy lwa (czytaj galerii handlowej), gdyż pozostawanie w domu też może mi grozić kolejnymi dziwnymi przygodami.


czwartek, 30 października 2014

1.907. Ludzie

Najpierw odwiedziła mnie mama. Z dobrymi wieściami w sprawie uruchomienia siatki kontaktów, które mogą być pomocne w razie jakichkolwiek ewentualnych trudności związanych z rejestracją, badaniami i tego typu rewelacjami, które na pewno niebawem mnie nie ominą. Moja wdzięczność za jej pomoc jest ogromna.

Co prawda, nie omieszkała przy tym sprzedać mi całej masy informacji na temat kto, gdzie, kiedy i jaki ma nowotwór (szczególnie jeśli chodzi o nazwiska z pierwszych stron gazet), ale nie odebrałam tego personalnie, gdyż mam dystans i filtruję wiadomości przez własny antywirus.

W trakcie wizyty rodzicielki zadzwonił Czarodziej - tym razem to ja mogłam zrobić coś dla niego. Mogłam, ale nie zrobiłam, bo sama jeszcze nic nie wiem w interesującym go temacie, ale jak tylko się coś wyklaruje, mój guru dostanie właściwą informację z pierwszej ręki.

Potem, jak Mąż wrócił z pracy, odwiedził nas ulubiony kominiarz - ten sam, który kilka miesięcy temu zajął się odgruzowaniem przewodu wentylacyjnego w łazience. Polubił nas i zapamiętał, bo uścisnął nam prawice, posiedział trochę, umył ręce, wypił dwie szklanki wody, lecz ku mojej rozpaczy nie skusił się na kawę.

Pogawędziliśmy o naszym braku telewizora i niechęci do papierosów oraz palaczy, ale i o życiu tak ogólnie i szczególnie - nawet w aspekcie psychologiczno-filozoficznym. Lubię tego o wiele wyższego ode mnie człowieka - ma w sobie coś ciepłego. Plus fajny głos. Dyrektor Wykonawczy czuwał na posterunku - wszak ostatnio wmawiał mi, że byłam podrywana.


1.906. Przyprawione miłością

Kupiłam w aptece opakowanie waty. Mąż utkał nią okno w kuchni. Przykleiłam ją taśmą do framugi, żeby nie wypadła podczas silnych wiatrów. Tym razem nie wchodziliśmy sobie w drogę - w pamięci mając to, co działo się podczas mocowania moskitiery na balkonie.

Z szafy wyciągnęłam nasze ocieplane jesienne kurtki. Półbuty dla Dyrektora Wykonawczego i botki dla mnie. Czapki i rękawiczki również. Plus gruby szalik dla siebie. Głos Rozsądku rzadko kiedy nosi ten element garderoby, choć posiada w liczbie sztuk dwóch.

Polarowy koc leży w sofie. Jego miejsce zajęła biedronkowa kołdra, którą ustroiliśmy w otrzymaną w prezencie ślubnym nieużywaną aż do teraz poszwę. Teraz każde z nas może się opatulać do woli własnym nakryciem. T-shirty oddały pole bluzom z długim rękawem, w których śpimy.

Słońce zagląda na parapet. Lubię przy nim siedzieć. Z kubkiem kawy lub herbaty, z kanapką lub obiadem. Patrzę na to, co dzieje się na dworze. Mój ulubiony pies z bloku naprzeciwko wygląda na świat przez zamknięte okno balkonowe. Uśmiecham się na ten widok, wygrzewając w promieniach zza szyby.


1.905. Całkiem poważnie

***

- Kupiłam sobie notes z długopisem.
- Po co? Przecież masz już jeden.
- A nie pomyślałeś, że może chciałabym w nim napisać jakieś listy do ciebie, żebyś je przeczytał po mojej śmierci?
- Lepiej pisz na komputerze, bo w notesie to się potem po tobie nie doczytam.

***

- Kolczyki też mam ci założyć do trumny?
- Obowiązkowo!
- A które?
- Najpierw muszę pomyśleć w czym chciałabym być pochowana.
- A po co?
- Jak to po co? Przecież kolczyki muszą do ubrania pasować, a ty mi wybierzesz jakie bądź i będzie dysonans.
- Przecież i tak tego nie zobaczysz.
- I co z tego? Kobietą jestem i mam prawo ładnie wyglądać nawet w trumnie.

***

- No właśnie, a z kolczykami co mam zrobić?
- Wystaw je do sprzedaży na blogu.
- Chyba hurtem musiałbym to zrobić.
- Hurtem to żadna babka ich nie weźmie. Każdą parę oddzielnie trzeba. O - i możesz się umówić z tą, która ich najwięcej zakupi.

***

"Kocham cię żona za twoją radość, uśmiech, poczucie humoru, optymizm i pogodę" - usłyszałam dziś rano na "dzień dobry".



środa, 29 października 2014

1.904. Światłocień

Przestałam się przejmować, że z bliska mało co widzę (na szczęście jeszcze nie dotyczy to cen). W sklepie nawet już nie wyciągam lupy z torebki, lecz od razu proszę kogoś z obsługi o przeczytanie mikroskopijnych jak dla mnie literek na opakowaniu interesującego mnie kosmetyku.

Dzisiaj zrobiłam tak z tuszem do rzęs i wypytałam czy jest aby na pewno brązowy, ma prostą szczoteczkę i żeby przypadkiem nie był wodoodporny, bo kiedyś z własnej ślepoty i głupoty (Zosia Samosia honorowo nie poprosiła o pomoc) taki zakupiłam, a potem się dziwiłam, że nijak nie mogę go zmyć.

Powyższe działanie dowodzi jednego - że tym razem (nie mając ostatecznej diagnozy i będąc zmuszoną na nią jeszcze dłużej niż trochę poczekać) się nie zahibernowałam jak zwykłam to czynić do tej pory, nastawiając się w myślach na opuszczenie tego świata i wycofując się z życia za życia.

Wtedy nic sobie nie kupowałam, bo niby po co - przecież zaraz umrę, więc szkoda pieniędzy. Tak, tak, właśnie tak myślałam. A teraz co? Teraz żyję i się tym faktem niezmiernie cieszę, chociaż niektórzy w to powątpiewają lub patrzą na mnie jak na kogoś niespełna rozumu. No bo przecież "na pewno się zamartwiam", "nic mnie nie pocieszy" i tak dalej. Ręce opadają i cała reszta też.

W tym miejscu przypomniał mi się pewien cytat (autora nie znam) wyszperany w sieci, który brzmi dokładnie tak - "mój dziadek zawsze powtarzał: nie podchodź do byka od przodu, do konia od tyłu, a do idioty w ogóle". A jak ten ostatni podchodzi do mnie, machając czerwoną płachtą, oddalam się galopem w przeciwnym kierunku.

I żeby była jasność (choć piszę o tym już do znudzenia) - dla mnie rozmowy o śmierci są najzwyczajniejszym tematem, czymś normalnym, naturalnym i jak najbardziej poważnym. Dyrektor Wykonawczy też od nich nie ucieka.

Już dawno pokazałam Mężowi kolor pomnika, jaki mi się podoba (co nie znaczy, że będę taki mieć, bo i tak go nie zobaczę), do trumny zabroniłam ubierać mnie w cokolwiek, co jest czarne i smutne - choć i tego nie skontroluję. Plus jeszcze wiele innych szczegółów, ale te na razie zachowam dla nas obojga.

A że lubię czasem dolewać oliwy do ognia, powiem więcej - otóż ostatnio poddałam się medytacji i relaksacji w jednym. Jej tematem było umieranie. Nigdy w życiu nie doświadczyłam takiego spokoju jak podczas tamtych kilku minut. Polecam każdemu. Poważnie.


1.903. Oczy szeroko otwarte

Jedno z zadań do wykonania (jako praca domowa) podczas warsztatów psychoonkologicznych, w których ostatnio uczestniczyłam brzmiało następująco:

"Jakie zachowania lub postawy osoby, którą wspierasz twoim zdaniem przeszkadzają jej w powrocie do zdrowia? Jakie masz problemy z komunikowaniem osobie, którą wspierasz swojej troski na temat jej zachowań? Jakie masz trudności jako osoba wspierająca?"

Miałam na ten kurs pójść z sąsiadką, która jak tylko usłyszała o takim szkoleniu, prosiła mnie, bym ją na nie zapisała. Skończyło się (jak zwykle) na gadaniu, gdyż w warsztatach uczestniczyłam sama - bez osoby, którą wspierałam.

"Opowiesz mi potem jak było" - usłyszałam. Aha. To tak jakby opowiadać komuś, kto nawet nie wie jak wygląda czekolada o jej smaku kiedy rozpływa się w ustach. Zresztą, nie musiałam nic opowiadać, bo sąsiadka nie była wcale ciekawa.

Usiadłam więc z Mężem i wspólnie zrobiliśmy burzę mózgów, notując (już z dystansu i po czasie) odpowiedzi na powyższe pytania, które pozwolę sobie przedstawić tak, jak robiłam to podczas kursu, czyli zwracając się bezpośrednio do sąsiadki.

Moim zdaniem w powrocie do zdrowia przeszkadza Ci porównywanie swojego leczenia z leczeniem koleżanki; brak zaufania do miejscowych lekarzy spowodowany rozczarowaniem, które z ich strony spotkało Twoją matkę i koleżankę; ignorowanie wiedzy medycznej i psychologicznej; brak szczerości i komunikowania się wprost; brak organizacji i planowania życia codziennego; lekkomyślność i fundowanie sobie dodatkowego stresu w związku z decyzją o leczeniu w mieście oddalonym o 350 km stąd; narzekanie bez podejmowania działania; uciekanie w religię; manipulowanie chorobą, by wzbudzić zainteresowanie innych; niepozałatwiane sprawy rodzinne - skłócenie z dziećmi, z byłym mężem, zaniedbywanie opieki nad chorym ojcem; niedocenianie tego, co masz i brak wdzięczności oraz pretensje o brak zainteresowania Twoją osobą.

W komunikowaniu Tobie troski na temat Twoich zachowań problemem jest dla mnie obchodzenie się z Tobą jak z jajkiem - żeby Cię nie urazić i nie obrazić; to, że nie słuchasz i nie pamiętasz co do Ciebie mówię; to, że odrzucasz gotowe rozwiązania Twoich problemów, z którymi się do mnie zwracasz; Twój egoizm i egocentryzm; to, że w trakcie spotkań ze mną odbierasz połączenia telefoniczne i rozmawiasz po kilkanaście minut, przerywając tym samym naszą rozmowę; niedotrzymywanie obietnic, które sama mi składasz; drażliwość w temacie religii i Twoje podejście: "muszę cierpieć, bo Jezus też cierpiał".

Jako osoba wspierająca doświadczam bezsilności gdy lekceważysz moje rady i nie korzystasz z rzeczy, o których załatwienie mnie wcześniej prosiłaś. Jest mi trudno zaakceptować Twoją interesowność, manipulowanie i branie na litość. Mam problem z asertywnością, stawianiem granic i dbaniem o siebie. Przeszkadza mi brak komunikacji wprost z Twojej strony, jak również Twoje narzekanie, że masz nieposprzątane przy jednoczesnej odmowie pomocy w przywróceniu porządku. Jest mi przykro, że nie interesujesz się moim życiem i tym, co się u mnie dzieje, nie pytając mnie nawet grzecznościowo: "co u Ciebie słychać?" Czuję się wtedy wykorzystywana, bo kontaktujesz się ze mną tylko wtedy, gdy masz w tym jakiś interes.

Powyższe zadanie wiele mi dało. Pomogło, wyjaśniło, pokazało. Szkoda tylko, że sama zainteresowana nie ma o niczym pojęcia.

Sąsiadka wiedziała o wyniku mojej mammografii, nawet miała go w ręce, ale o nim zapomniała. Mówiłam jej o czekającym mnie USG. Nawet nie spytała o jego wynik, bo pewnie o nim również zapomniała.

Z jednej strony chora na raka, po mastektomii, w trakcie chemioterapii. Z drugiej ta, która może (ale nie musi) niebawem być w podobnej sytuacji. Oto jak z osoby wspierającej można samej potrzebować wsparcia.

Czy mogę na nie liczyć ze strony sąsiadki? Nie. Czy jest mi przykro? Nie. Czy jestem rozczarowana? Nie. Czy coś zrozumiałam? Tak. Czy wyciągnęłam wnioski? Tak. Czy czegoś się nauczyłam? Tak.

Kilka tygodni temu dostałam mail od pewnej bardzo bliskiej mi emocjonalnie cudownej (i niestety chorej na raka) Kobiety. Napisała w nim coś, co mnie zatrzymało i zmusiło do spojrzenia na całą sytuację z innej strony: "Zero pokory, zero podziękowania Bogu za Ciebie, za to, co robisz dla niej, słuchaj, ona już się przyzwyczaiła, że jesteś na każde jej zawołanie. Jesteś dla niej obcą osobą. Nie daj się wmanewrować, ona pasożytuje na Tobie i Twoim Mężu, nie widzisz tego? Wybacz, jeśli Cię czymś uraziłam, ale nie podoba mi się to, co sąsiadka z Tobą wyprawia, już od dawna. Dzisiaj kropka nad i została dopełniona. Nie wierzę w to, że nie ma rodziny, a jeśli nie ma - to albo coś odwaliła w życiu, albo po prostu wykorzystuje ludzi, niech się jej przyjaciółeczki nią zajmą. Jesteś ZA DOBRA..."

Im więcej czasu mija, tym bardziej rozumiem przesłanie Twojej wiadomości, droga M. I jestem Ci za nią wdzięczna, bo dzięki niej wreszcie coś do mnie dotarło. Za pozwolenie zacytowania Twoich słów w tej notce również bardzo Ci dziękuję.


wtorek, 28 października 2014

1.902. Wszystko się może zdarzyć

Poniedziałek, oprócz małych radości i pierwszej sesji coachingowej, obfitował w telefoniczną gorącą linię pomiędzy mną a mamą, która przejęła się o wiele bardziej niż ja i robiła co mogła, uruchamiając swoje dawne kontakty, by mi pomóc w jak najszybszym dostaniu się do onkologa.

Skierowanie mam, kryptonim rozpoznawczy również. Choć rejestracja pacjentów na ten rok jest już zamknięta, wystarczył jeden właściwy telefon i czyjaś bezinteresowna chęć pomocy, bym w najbliższy wtorek mogła odwiedzić specjalistę.

Dobrzy ludzie istnieją na tym świecie, wśród nas i obok nas. Uśmiech, zwyczajna prośba, proste pytanie i otwierają się serca, a także drzwi gabinetów. Nie potrzeba pieniędzy, łapówek i korupcji. Szczerość i otwartość - w takiej walucie zapłaciłam innym.

Kartę pacjenta onkologicznego założono mi już kilkanaście lat temu. Wizyta u chirurga mnie nie przeraża. Byłam niejednokrotnie. Coś tam wycinali - na plecach i na twarzy -  nie raz i nie dwa.

Biopsję piersi też przeżyłam. Ba - wspominam ją niezwykle miło - przesympatyczne kobiety z personelu medycznego, które się mną zajmowały z promiennymi uśmiechami na twarzy, nie zadając mi ani odrobiny bólu.

Co do torbieli - dekadę temu takiego urodzaju jak obecnie nie było. Skromnie - po jednej w każdym cycku. Ściągnęli płyn, oddali do badania histopatologicznego, które niczego podejrzanego ani złego nie wykazało.

Uśmiecham się kiedy dostaję maile, w których czytam, że na pewno bardzo się martwię. Otóż niniejszym chcę te nieścisłości sprostować - jestem spokojna i opanowana. Póki co żyję i chcę żyć - na tym się koncentruję i z tego czerpię radość na co dzień. Oficjalnej i potwierdzonej diagnozy jeszcze nie ma, więc wszystko się może zdarzyć.


1.901. N63

Był Hans Kloss, kryptonim J-23. Jest Karioka Kowalska, kryptonim N63.





1.900. Czarownica


Kiedy pewnego dnia Czarodziej powiedział do mnie: "Tobie nie jest już potrzebna żadna terapia, Tobie potrzebny jest coach" obrzuciłam go chyba dość zdziwionym spojrzeniem, ale znając mojego guru i mając do niego zaufanie czułam, że on naprawdę wie co mówi.


"Znam taką jedną dobrą Czarownicę - ona Cię prześwietli i przeczołga, ale krzywdy Ci nie zrobi" - dodał podczas następnego spotkania ze mną. Zaczęłam odczuwać lęk, ale i ogromne zaciekawienie oraz podekscytowanie - wszak lubię się rozwijać i zdobywać nowe doświadczenia.

Znając jedynie imię, intuicyjnie namierzyłam kobietę, popatrzyłam na jej zdjęcie. Sprawiała na nim wrażenie konkretnej, ale i ostrej babki około pięćdziesiątki. Za okularami ukryte było przenikliwe spojrzenie jej oczu.

"Pani (tu podane jest nazwisko) czeka na telefon od Ciebie (tu podany jest numer komórki) po godzinie 16. Masz załatwiony gratis" - mail o takiej treści dostałam od Czarodzieja w sobotnie popołudnie.

Wstukałam dziewięć cyferek, usłyszałam damski głos, przedstawiłam się, a wtedy ton rozmówczyni zmienił się z oficjalnego na bardziej przyjazny. Coś zaiskrzyło, a ja choćbym chciała szukać, nie byłam w stanie znaleźć niczego na "nie" po tym pierwszym kontakcie.

Z tamtej kilkunastominutowej rozmowy zapamiętałam słowa Czarownicy, że "coaching jest pracą na zasobach, a nie na ograniczeniach", polega na "patrzeniu z innej strony", a "oparty jest na szczerości i zaufaniu obu stron".

"Każdy ma potencjał, aby zrealizować własne cele" oraz "jeśli coś udało się chociaż jednej osobie na świecie, to tobie też może się udać" - to podstawowe zasady ludzi zajmujących się coachingiem. Tyle na "dzień dobry" wyczytałam w bogatych zasobach wujka Google.

Jak to ja zaczęłam drążyć temat, by zaspokoić swoją ciekawość i wiedzieć z czym to się je. Na czym polega praca z coachem? Wystarczy kliknąć tutaj i tutaj. Wciągnęłam się i aż przebierałam nogami w oczekiwaniu na poniedziałkową pierwszą sesję.

Czarownica mieszka w innym mieście, więc rozmawiamy zdalnie, czyli przez telefon, choć Czarodziej przygotowywał mnie bardziej na kontakt poprzez Skype. I jedno i drugie ma swoje plusy, ale też i minusy.

Wczorajsza sesja trwała godzinę i zleciała mi nie wiem nawet kiedy - tak się wciągnęłam, że w ogóle nie poczułam upływającego czasu. Lekkie spięcie i zdenerwowanie na początku całkowicie ze mnie zeszło po chwili, w której zdałam sobie sprawę, że nic złego mi nie grozi i nie mam czego się obawiać.

Treść umowy coachingowej, którą usłyszałam, wywołała uśmiech na mojej twarzy - jakże różni się ona od tradycyjnych dokumentów, z jakimi do tej pory miałam gdziekolwiek do czynienia. Zaproponowane przez coacha przejście na "ty", poczucie tej przysłowiowej chemii między nami utwierdziły mnie tylko, że Czarodziej (jak zwykle) miał rację.

Pytania zadawane przez Czarownicę zmuszały mnie do myślenia - jak choćby te o wartości i ich hierarchię w życiu. Wiara w Boga i rodzina zajmują pierwsze i drugie miejsce, czyli nic dziwnego i zaskakującego.

Co mam, czego chcę, jaki jest cel - sporo tego, ale daję sobie czas - do następnego poniedziałku kiedy po raz kolejny nacisnę zieloną słuchawkę w swojej komórce.

Dostałam pracę domową - napisać swoje wrażenia po pierwszej sesji. Zastanawiałam się przez chwilę jak to zrobić. A potem stwierdziłam, że zrobię to dokładnie tak, jak robię to teraz - w formie notki na blogu, pisanej nie do Czarownicy, lecz o niej.

Poczułam do niej sympatię - taką zwyczajną, ludzką, jak do dopiero co poznanej, ale już bratniej duszy - powiedzenie o uczniu i nauczycielu, które ona zaczęła, a ja dokończyłam. Takie niuanse, odczuwalne i pomiędzy wierszami. Prawdziwe, nieudawane, naturalne.

To kobieta, która jest dla mnie wiarygodna - raz, że polecił mi ją Czarodziej, a dwa, że jak sama o sobie powiedziała: "żeby w tym wieku zmieniać swoje życie o 180 stopni to trzeba być albo wariatem albo ..."

Mój guru też niejednokrotnie używa w odniesieniu do siebie słowa "wariat". Ja też znacznie odbiegam od normy. Znalezienie się w gronie takich wariatów to zaszczyt. Wchodzę w ten świat magii - kto wie - może pewnego dnia stanę się jego częścią?

Póki co jestem jak ten ptak siedzący przez lata na uschniętym drzewie. Ale niebawem z niego odfrunę. Sama i z własnej woli. Wiem, że mogę (i chcę) rozwinąć skrzydła.


poniedziałek, 27 października 2014

1.899. Drobne radości

Mgła od czasu obejrzenia filmu na podstawie opowiadania Kinga o tym samym tytule kojarzy mi się niezbyt optymistycznie. Poza tym, przypomina mi również o pobycie w Anglii, któremu najczęściej towarzyszyła wciskająca się wszędzie wilgoć, a to nie było fajne uczucie.

Jednakże dzisiaj, za sprawą swojego nastawienia, siły spokoju, opanowania i wiary we własne możliwości, odkryłam radość właśnie z takiej ponurej i mglistej aury, której doświadczyłam podczas spaceru po zeschniętych i wilgotnych liściach leżących na chodniku.

SMS od osoby, którą poznałam podczas ostatnich warsztatów z pytaniem o wynik badania wywołał uśmiech na mojej twarzy. Bardzo miło z jej strony, że okazała zainteresowanie. Nie musiała, a zrobiła to. Ucieszyłam się na widok zaledwie kilku słów na wyświetlaczu komórki.

Moja ulubiona rejestratorka w ulubionej przychodni, w której pracuje mój ulubiony lekarz, bez problemu skserowała wynik mammografii oraz USG, dołączyła je do karty i poleciła przyjść jutro około jedenastej po odbiór skierowania na onkologię.

Kupując sztuczne chryzantemy u ulicznego sprzedawcy, po zapłaceniu należnej kwoty uśmiechnęłam się i razem jednocześnie padło z naszych ust "miłego dnia!" skierowane w stronę tej drugiej osoby. "Na pewno będzie miły" - stwierdził starszy mężczyzna - "co do tego jesteśmy zgodni oboje" - dodał.

Głodna jak wilk, po powrocie do domu, wrzuciłam do wrzącej wody pierogi z ziemniakami i boczkiem. Zaparzyłam dużą kawę z mlekiem. A potem postawiłam na parapecie talerz oraz kubek i patrząc przez okno na przebijające się przez chmury słońce delektowałam się wczesnym obiadem.

Drobne radości poniedziałkowe - niby nic, a tak wiele...


1.898. Veni, vidi, vici, wynik

Jeden poranny telefon i kilka pytań zadanych miłej pani w oddziale NFZ właściwemu mojemu miejscu zamieszkania potwierdziło tylko to, co wyszperałam w sobotę w sieci. 

Karta Praw Pacjenta (punkt nr 6 oraz 19), informacje zawarte w darmowym poradniku (zdjęcie poniżej), który można otrzymać lub pobrać w formie PDF ze strony odpowiedniego oddziału NFZ, jak również zakładka "prawa pacjenta" (klik) jasno i precyzyjnie regulują kwestie dostępu do własnej dokumentacji medycznej.

Utwierdzona w słuszności swojego dotychczasowego toku myślenia, zadzwoniłam do przychodni, w której w sobotę odmówiono mi wydania kopii wyniku badania USG.

- Dzień dobry. Nazywam się Karioka Kowalska i dzwonię w sprawie kserokopii wyniku badania USG, które miałam wykonane przedwczoraj. Kiedy mogę go odebrać?
- Ale ja nie mogę pani wydać tego wyniku.
- A dlaczego?
- Bo badanie było wykonywane na NFZ, a nasza przychodnia jest placówką prywatną, a w takim wypadku wyniki są własnością przychodni.
- Własnością przychodni są oryginały, a ja potrzebuję jedynie kopii. Poza tym, przed chwilą dzwoniłam do pani (tu pada imię i nazwisko) w NFZ w (tu pada nazwa miasta) i dowiedziałam się, że to czy przychodnia jest prywatna, czy przyjmuje pacjentów w ramach NFZ nie ma znaczenia. Obowiązkiem każdej placówki jest wydanie pacjentowi odpłatnej kserokopii jego własnej dokumentacji medycznej. W razie dalszych wątpliwości, polecam konsultację z panią (tu pada imię i nazwisko) w  oddziale NFZ w (tu pada nazwa miasta).
- Ale musi pani poczekać na taką kopię dwa tygodnie.
- Niestety, ale i w tej kwestii nie ma pani aktualnych informacji, gdyż powinnam dostać ją przedwczoraj, tuż po wykonanym badaniu, które było przeprowadzane przez lekarza, prawda?
- Tak.
- Zatem skoro lekarz wykonywał to badanie i skoro lekarz dyktował pielęgniarce jego opis, wystarczyło, by ona wydrukowała wynik, dała go do podpisu panu doktorowi, przybiła jego pieczątkę i przekazała mi jego kopię już w sobotę. Dzięki Państwa niekompetencji i niewiedzy zostałam narażona na dodatkowy stres, nerwy, stratę czasu oraz pieniędzy na ponowny dojazd do przychodni. O której mam więc dzisiaj pojawić się po ksero wyniku?
- Nie wiem, bo nie ma teraz lekarza.
- A kiedy będzie?
- Po południu.
- Chyba nie powie mi pani, że od rana nie ma w przychodni żadnego lekarza, który może podpisać wynik?
- O dziewiątej będzie doktor (tu pada nazwisko).
- W takim razie pozwolę sobie zadzwonić raz jeszcze po dziewiątej. Mam nadzieję, że kopia wyniku będzie już wtedy do odebrania. Jeśli tak się nie stanie, dzwonię do Biura Rzecznika Praw Pacjenta w Warszawie (klik) i zgłaszam oficjalnie skargę na sposób traktowania pacjenta w Waszej placówce.

Kwadrans po dziewiątej dzwoni moja komórka. Rejestracja przychodni. Pani po drugiej stronie słuchawki wypowiada tylko jedno zdanie: "zapraszam panią po odbiór wyniku, który jest już skserowany, podpisany przez lekarza i czeka w recepcji".

Pojechałam, zapłaciłam 50 groszy za ksero, dostałam nawet paragon z kasy fiskalnej jako potwierdzenie.

Można? Można. Trzeba tylko znać swoje prawa, do czego zachęcam i namawiam, gdyż gdybym tę wiedzę, jaką wykazałam się dzisiaj, miała już w sobotę, nie wyszłabym z gabinetu bez wyniku badania.

Ale i z takiego doświadczenia można wyciągnąć wnioski na przyszłość. Wiedza jest podstawą. Konkretne argumenty poparte konkretnymi dokumentami są nie do obalenia.

Spokój i opanowanie umożliwiły mi skuteczne i sprawne działanie. Złość, frustracja i bezsilność wybiłyby mnie z rytmu, a poza tym nie sprawiłyby, abym poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie.

Mogłam krzyczeć, wkurzać się na lekarza, na pielęgniarkę, na rejestratorkę, na system i na cokolwiek innego. Mogłam uprawiać czarnomyślicielstwo i praktykować czarnowidztwo. Tyko czy dzięki temu miałabym w ręce wynik?

W chwilach stresu negatywne emocje odbierają rozum, a mózg odcina logiczne myślenie, nastawiając się na przetrwanie ("uciekaj albo walcz"). Kiedy jestem spokojna i opanowana, mogę racjonalnie pomyśleć - gdzie, jak, kiedy i co jestem w stanie zrobić. I robię to!


niedziela, 26 października 2014

1.897. Zajawka

Na długie i chłodne jesienne oraz zimowe wieczory zakupiłam wreszcie zamszowe ciepłoniebieskie babcine kapcie przed kostkę wyściełane futrem. Może nie prezentują się zbyt gustownie, ale najważniejszy jest komfort moich zwykle o tej porze zziębniętych stóp.

Niedzielnym rankiem na naszym balkonie podskakiwała sikorka, więc jeśli wierzyć znakom, niechybnie czeka nas zima. W związku z tym rzuciłam Mężowi pomysł karmnika na balkon. Jak już będzie rozglądał się za tym urodzinowym młotkiem i kombinerkami dla mnie, może przy okazji wpadnie mu w oczy coś, co moglibyśmy łatwo zamocować za oknem, by połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli mieć radość z obserwowania ptaszków i nie pozwolić umrzeć im z głodu.

Pierwszy raz w tym sezonie, a co za tym idzie również pierwszy raz na krótkie włosy, założyłam dziś czapkę. Jeszcze nie do końca przekonałam się do noszenia nakrycia głowy, kiedy żaden kosmyk spod niego nie wystaje, ale przynajmniej było mi ciepło, miło i przytulnie. Zauważam, że im jestem starsza, tym bardziej zwracam uwagę na własną wygodę i dobre samopoczucie, a nie tylko na sam wygląd.

Rozmawiałam z Dyrektorem Wykonawczym na temat, który do mnie powraca jak bumerang i czasem mnie frapuje, czyli czemu niektórzy ludzie nie chcą sobie pomóc. Głos Rozsądku - jak zawsze krótko i konkretnie zamiast normalnej odpowiedzi posłużył się zasłyszanym dowcipem:

- A dlaczego blondynka cieszy się, że ułożyła puzzle w sześć miesięcy?
- Bo na pudełku jest napisane "od trzech do sześciu lat".

Na koniec mała zajawka, a mianowicie wyzwanie (i rozwiązanie), które zaproponował mi Czarodziej, a na które przystałam ochoczo i z radością. Odbyłam wczoraj wstępną rozmowę telefoniczną z Czarownicą, czyli coachem. Jutro wieczorem czeka mnie pierwsza prawdziwa sesja coachingowa.

Coś mi mówi, że szykują się zmiany. W wielu obszarach mojego życia. Czuję to. Potencjał już mam, determinację również, potrzebuję tylko określić cel.


1.896. Rąbek tajemnicy

Wczoraj bliska mi osoba napisała do mnie w mailu: "jestem pod wrażeniem Twojego opanowania", sama jednocześnie martwiąc się i wkurzając na sytuację w przychodni.

Również jestem pod wrażeniem swojego opanowania. Jak widać nauka (szczególnie, iż całkiem świeża) nie idzie w las, a że ja pojętnym uczniem jestem, więc uchylę rąbek tajemnicy.

Wkurzanie się i martwienie nie da mi nic, poza dodatkowym stresem, który ani nie jest mi potrzebny, ani go nie chcę, ani mi w niczym nie pomoże, za to może zaszkodzić.

Zdrowe myślenie, zmiana przekonań i działanie - takie aktywności są dla mnie dobre, wskazane i pożądane. I na nich się koncentruję. Plus robienie tego, co sprawia mi radość.

Skąd taka zmiana i weryfikacja? Więcej do poczytania tutaj i do obejrzenia tutaj. Prawdziwa kopalnia odkrywczej wiedzy - wystarczy wziąć kilof do ręki, kopać i ładować na swoje wagoniki.

Z doświadczenia jednakże zalecam oddanie się w ręce specjalistów - nie wskakuje się bowiem na główkę do basenu nie umiejąc pływać i nie mogąc liczyć na pomoc ratownika.


1.895. Sceny z życia

Życie to najgenialniejszy scenarzysta wszech czasów. Żaden człowiek nie jest w stanie mu dorównać.

Jedna z lepszych scen to taka, kiedy kończę dwa tematyczne kursy, jestem w trakcie trzeciego, a kolejne dwa przede mną, by zaledwie dzień po otrzymaniu dyplomu zweryfikować swoje dotychczasowe miejsce w szeregu.

Druga dobra scena to taka, kiedy wychodząc z przychodni z treścią wyniku w pamięci, a nie na wydruku jadę z Mężem do mieszkania rodziców, by według wcześniejszych ustaleń wziąć od mamy pieniądze przysłane przez jej siostrę na zakup wiązanek i zniczy na grób moich dziadków.

Trzecia niezła scena to taka, kiedy wracamy z wielkimi reklamówkami do domu objuczeni jak wielbłądy, by z braku wolnego miejsca w kawalerce ulokować dość osobliwe dekoracje na podłodze, tuż za wezgłowiem sofy, na której śpimy.

I tak sobie pomieszkamy razem przez kilka najbliższych dni, wczuwając się już od wczoraj w klimat pierwszego listopada. Jakże symbolicznie, prawda?


sobota, 25 października 2014

1.894. Barykada

Jak w jednej chwili zamienić się rolami? Jak z osoby wspierającej stać się osobą wspieraną? Jak znaleźć się po przeciwnej stronie barykady?

Wystarczy kilkanaście minut, żel i głowica USG oraz usłyszany i podyktowany pielęgniarce opis - wysypisko torbieli w obu piersiach. Urodzaj jakich mało. Do wyboru, do koloru, do wielkości, do ilości.

Teraz biopsja, ale wcześniej czeka mnie walka o uzyskanie ksero wyniku, którego nie dostałam do ręki po dzisiejszym badaniu, a na który kazano mi czekać dwa tygodnie zamiast nacisnąć 'print' w drukarce.

Rzecznik Praw Pacjenta, NFZ - tam dzwonię (a jak trzeba, pójdę osobiście) w poniedziałek rano. Znam swoje prawa - klik i je wyegzekwuję, gdyż obowiązkiem placówki jest udostępnić pacjentowi jego własną dokumentację medyczną w formie odpłatnej kopii.

Zbyt dużo cennego czasu zmarnowałam już w tamtej przychodni - mammografia - 12 sierpnia, USG - 25 października, wizyta u lekarki po skierowanie na biopsję wyznaczona dopiero na 6 listopada, a sama biopsja i jej wyniki kiedy?

We wtorek rano wezmę skierowanie od lekarza rodzinnego do onkologa. Co dalej? Wiem jak, wiem gdzie, wiem kto mi pomoże, by przyspieszyć całą procedurę mającą na celu jak najwcześniejsze otrzymanie diagnozy. 

Nie zamierzam i nie będę biernie czekać na rozwój wypadków. W końcu walczę o swoje cycki, swoje zdrowie i swoje życie.


1.893. Brr...

Jak ja żałowałam, że nie wzięłam ze sobą czapki. Myślałam, że głowę mi urwie. A nie wyglądało na taki ziąb - przynajmniej zza szyby w mieszkaniu.

Nic to - słońce pokazało się na chwilę, więc odrobinę naładowałam swoje baterie. Kto wie - może to ostatnia taka sobota? Ponoć niebawem zapowiadają śnieg.


piątek, 24 października 2014

1.892. Sekret

Słuchanie swojego wewnętrznego głosu prowadzi mnie do miejsc, sytuacji i ludzi, które mi służą. Każdy mój krok na tej drodze tylko potwierdza taki, a nie inny stan rzeczy.

Jedna myśl, jeden wybór, jedna decyzja i jedno działanie sprawiły, że jestem tu, gdzie jestem. Spokojna, radosna, pogodna.

Co się miałam dowiedzieć, wiem. Czego miałam się nauczyć, umiem. Co miałam przeżyć, przeżyłam. Czego miałam doświadczyć, doświadczyłam.

Dyplomy i zaświadczenia są mi niepotrzebne. Potrzebować ich mogą inni, którzy muszą mieć namacalny dowód i potwierdzenie. 

Mnie samej wystarczy sekret, ale nim dzielić się nie mogę. Każdy bowiem może go odkryć - wystarczy chcieć.



czwartek, 23 października 2014

1.891. Praca domowa

Mężu mój kochany, jestem Ci wdzięczna:

za miłość, 
za przyjaźń, 
za wsparcie, 
za troskę, 
za czułość, 
za bliskość, 
za zaufanie, 
za szacunek, 
za wolność, 
za zrozumienie, 
za cierpliwość, 
za rozmowę, 
za ciepło, 
za spokój, 
za poczucie humoru, 
za wrażliwość, 
za empatię, 
za dobroć, 
za szczerość, 
za uczciwość

i za wszystko inne, o czym teraz zapomniałam.


środa, 22 października 2014

1.890. Bądź głuchy

"Były sobie małe żabki, które zorganizowały zawody w bieganiu. Meta znajdowała się na szczycie wielkiej wieży.

Pokaźny tłum widzów zebrał się na polanie, by dopingować żabki i fetować zwycięstwo jednej z nich.

Rozpoczęły się zawody, żabki wystartowały. Żaden z widzów nie wierzył, że którakolwiek z żabek dotrze na szczyt wieży. 

Słychać było okrzyki:
- To za trudne!
- NIGDY tam nie dotrą!
- Bez szans! Wieża jest zbyt wysoka!
- Zbyt stromo! Zaraz zaczną spadać!

Małe żabki jedna po drugiej odpadały od ściany wieży. Utrzymywały się jedynie te, które miały dość sił, by skakać wciąż wyżej i wyżej…

Tłum nie ustawał:
- Za ciężko!
- Żadnej się nie uda!

Coraz więcej żabek odpadało, niektóre same rezygnowały i zeskakiwały na trawę.

Tylko jedna żabka pięła się coraz wyżej. Jedna jedyna, która się nie poddała. Koniec końców, wszystkie żabki spadły na trawę, prócz tego jednego uparciucha, który dokładając wszelkich starań, wspiął się na szczyt.

Wówczas wszystkie żabki zapragnęły poznać zwycięzcę, dowiedzieć się, jak mu się udało dokonać niemożliwego. Skąd wziął siły? Jak to wytrzymał? Żabki rzuciły się z pytaniami do bohatera wyścigu, gdy tylko pojawił się z powrotem u podnóża wieży.

I wtedy okazało się, że zwycięzca jest głuchy…"

Źródło - klik


1.889. Nauka pływania

Dobrostan kontra dobrobyt. Zmiana przekonań z negatywnych na zdrowe. ABCD emocji. Związek między myślami i uczuciami. Podsycanie nadziei. Zaufanie do samego siebie oraz do innych. Głęboka wiara w coś. Podążanie za głosem swojej wewnętrznej mądrości. Utrzymywanie stanu równowagi ciała oraz umysłu. Harmonia i homeostaza. Poczucie, że tylko ja wiem, co jest dla mnie dobre. Medytacja, relaksacja i wizualizacja. Sztuka nicnierobienia. Aktywności, które przynoszą radość.

Jeden akapit pełen treści. Nie słów, nie zwrotów, nie wyrażeń, lecz właśnie treści zawartych pomiędzy nimi.

Nie sposób opisać tego, co się dzieje w trakcie warsztatów. Trzeba tam być, trzeba to poczuć, trzeba to przeżyć, trzeba tego doświadczyć - po to, by móc zrozumieć.

Nie jestem w stanie nikomu przekazać tej wiedzy. Mogę jedynie dawać jej świadectwo swoim życiem. Ale będę mogła zrobić to dopiero wtedy, kiedy sama nauczę się pływać, bo póki co, choć bardzo chcę, nie mogę być ratownikiem.


wtorek, 21 października 2014

1.888. Jogurtowo

Obiecałam kiedyś, że jak znajdę coś nowego, dobrego i w miarę zdrowego, to się tym podzielę.

Trochę się obawiałam jogurtu greckiego, bo myślałam, że jest całkiem inny. A tu jakże miła niespodzianka.

Oto i on - bardzo gęsty, bardzo kremowy i bardzo smaczny.


1.887. Przyzwoicie

Ostatnio, z racji szkoleń i warsztatów, w jakich uczestniczę poznaję wiele osób. W różnym wieku i z różnych środowisk. Ciekawi mnie ich sposób postrzegania świata, lecz przede wszystkim interesuje mnie ich motywacja, o którą jak do tej pory zawsze pytają organizatorzy danego kursu.

Osobiście nie przepadam za takim odpytywaniem z urzędu (nowa sytuacja, nowi ludzie), ale cóż robić - coś tam rzeknę gdy przychodzi moja kolej. Najczęściej spontanicznie, prosto z serca, bez zbędnego patosu - tak po ludzku, zwyczajnie i normalnie co mi w danej chwili w duszy gra.

Uwielbiam za to zadawać pytania - głównie prowadzącym, ale niejednokrotnie i siedzącym obok "towarzyszom niedoli" - szczególnie podczas przerw, a takowe być muszą, gdyż rekordowe jak na razie spotkanie trwało bite osiem godzin. Na szczęście poczęstowano nas pysznym obiadem.

Powoli, lecz konsekwentnie uczę się ostrożności w kontaktach z innymi. Dalej jestem otwarta, bezpośrednia i szczera, lecz nie podaję już swojego numeru telefonu i nie wyrażam chęci spotykania się poza godzinami szkolenia.

Wsłuchuję się w siebie i jeśli intuicja wysyła mi jakiekolwiek sygnały ostrzegawcze, zapamiętuję je uważnie, nie lekceważąc tego przekazu. Niejednokrotnie zapala mi się czerwona lampka i na to też zwracam bacznie uwagę.

Zaczęłam nosić w torbie słuchawki do telefonu, by w razie chęci odcięcia się od innych, móc wejść w swój świat ulubionej muzyki. Póki co, wybierałam jednak rozmowę z drugim człowiekiem. Ale wyjście awaryjne mam (jak widać) opracowane.

Po takich "nasiadówkach" lubię wracać do domu na piechotę, by coś sobie przemyśleć, by poukładać w głowie nowe informacje, by rozprostować zasiedziałe na krześle kości, by odetchnąć jesiennym powietrzem, by pobyć tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie.


poniedziałek, 20 października 2014

1.886. Mały i mniejszy

Jest w pobliżu taki dom, obok którego czasem przechodzę. Zapamiętałam go, gdyż zawsze na murku ogrodzenia stoi pojemnik z wodą i suchą karmą. Jeśli mam szczęście, spotykam tam sierściucha. Kiedyś nawet wygrzewał się w trawie i dał się pogłaskać, mrucząc przy tym słodko i mrużąc oczy z lubością.

Dzisiaj, na terenie tamtej posesji zobaczyłam malutkiego kociaka - przestraszonego i miauczącego. Przed ogrodzeniem stał chłopiec, na oko ośmioletni. Swoją chudziutką rączkę powoli i mozolnie przekładał przez oczka siatki. Trzymał w niej pojemnik z wodą, który chciał przełożyć, by kotek mógł się napić.

Zatrzymałam się i obserwowałam poświęcenie dzieciaka i ogromną radość z niesienia pomocy zwierzakowi. Zaczęliśmy rozmawiać, a w pewnym momencie młody człowiek spytał czy mogę wziąć od niego pojemnik i podać mu go górą, gdyż on sam był zbyt niski, by zrobić to samodzielnie.

Podziękował mi ucieszony, a potem znowu powoli i mozolnie swoją chudziutką rączkę przekładał przez oczka siatki w odwrotnym kierunku. Trzeba było widzieć jego minę, gdy po postawieniu pojemnika na murku, kociak od razu podbiegł do wody i zaczął ją pić.

Dla mnie tamte chwile były magiczne - wspomnienie małego chłopca pomagającego jeszcze mniejszemu kociakowi do tej pory wywołuje uśmiech na mojej twarzy. 


1.885. Brakujące ogniwo

"Postanowiłam zrobić to, co rozumiem, że mam do zrobienia, by wspierać swoje zdrowie" - tak brzmi moja dzisiejsza deklaracja. Choć oczywiście nie byłabym sobą, gdybym jej nie przekształciła w coś prostszego.

Utrwalam to, co już wiem, lecz jednocześnie odkrywam coś, o czym do tej pory jeszcze nie miałam pojęcia. I po raz kolejny uświadamiam sobie jaką potęgą jest świadomość i wiedza; jaką dają siłę, motywację i chęć do pracy nad sobą.

Szkoda, że ludzie tak często mylą pojęcia. Wszędzie słyszane zalecenie i rada "myśl pozytywnie" jest tak naprawdę nacechowane lękiem i na nim oparte. Natomiast tak bardzo potrzebne zdrowe myślenie, oparte na zdrowych przekonaniach, jest dla wielu nieznane.

Najważniejszym narządem w ludzkim ciele jest mózg. To on aż w 80-90 % ma wpływ na proces zdrowienia. Ta statystyka powala na kolana.

Medycyna to jedno, wiara to drugie, psychologia to trzecie. Teraz już wiem, że jest jeszcze coś pomiędzy nimi - ostatnie, najpotężniejsze, najważniejsze i najbardziej niedocenione brakujące ogniwo.


Źródło - klik

niedziela, 19 października 2014

1.884. Odmóżdżacz

Zwariowaliśmy z Mężem. No bo jak inaczej nazwać fakt, iż zaczęliśmy oglądać coś takiego? I to w dwóch seriach - wczoraj trzy i dzisiaj trzy odcinki. Jak szaleć, to szaleć - czasem dobrze jest obejrzeć jakiś odmóżdżacz.

Dyrektor Wykonawczy, jak już wspominałam, pochodzi ze wsi i to naprawdę małej. Może nie z tej przysłowiowej "zabitej dechami", ale jednak. Doświadczenie w pracach typowo polowych (jego rodzice mają kawałki ziemi, lecz poniżej jednego hektara, więc nie kwalifikują się jako typowi rolnicy) oraz hodowli zwierząt (kilka kóz, kilkanaście królików, kilkadziesiąt kur) ma niewielkie.

Z kolei jeśli o mnie chodzi, na wsi byłam jedynie "w gościach" - najczęściej jeszcze jak żyła moja babcia, której rodzeństwo nie mieszkało w mieście, więc jeździłyśmy do nich w odwiedziny, lecz dość rzadko, sporadycznie i wtedy kiedy byłam małą dziewczynką. Z tamtego okresu nie pamiętam zbyt wiele - jakaś krowa i mleko prosto od niej, jakieś kury oraz ich kupy, w które weszłam.

Podczas jednej z zaledwie kilku wizyt w domu rodzinnym Głosu Rozsądku udało mi się zrobić coś, o czym zawsze marzyłam, czyli wydoić kozę. Na punkcie tych zwierząt mam bzika i jestem pewna, że gdybym miała dom na wsi, chciałabym je hodować - przynajmniej ze dwie. I na tym kończą się moje umiejętności i doświadczenia.

Obejrzeliśmy sześć odcinków podlinkowanego powyżej programu z ciekawości, gdyż oboje liczyliśmy na zobaczenie tego, co (między innymi) nas łączy, czyli umiłowanie natury w czystej postaci. Ujrzeliśmy zaś jakiś momentami dość żenujący i sztucznie nagrany telewizyjny spektakl o rolnikach, którzy w obecności kamer poszukują żon.

Popatrzyłam na kandydatki. Gdybym sama miała znaleźć się na miejscu którejś z nich, jako klasyczna "miastowa" zapewne nie dałabym rady wypatroszyć kurę, ostrzyc owcę, nakarmić świnie, kopać ziemniaki, czy wykonywać jakiekolwiek inne prace w polu, o których nie mam bladego pojęcia.

Coś, co jest czymś naturalnym, zwyczajnym i normalnym dla rolnika jest czymś obcym, dziwnym i nieznanym dla kobiety z miasta. Zderzenie tych dwóch światów jest bolesną konfrontacją wyobrażeń z rzeczywistością, a ośmieszanie samotnych ludzi z każdego z tych środowisk jest po prostu niesmaczne. Przynajmniej dla mnie i dla Męża.

Dyrektor Wykonawczy poszedł jeszcze o krok dalej i podsumował nasze weekendowe wrażenia filmowe jednym zdaniem - "jak nisko upadli ludzie, żeby oglądać takie wypociny i jak nisko upadli uczestnicy programu, by sprzedając swoją prywatność szukać w ten sposób drugiej połówki."