Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 30 kwietnia 2013

1.108. Naturalne piękno

W morzu i gąszczu idiotycznych oraz ogłupiających reklam jest jedna zupełnie wyjątkowa. Jej bohaterem mógłby być każdy z nas...


Jest taka piosenka, z wymownym przesłaniem odzwierciedlonym w tekście, ale i teledysku - jak najbardziej zamierzonym, celowym i świadomym...


Każdy ma to "coś" w sobie. Wdzięk, światło, urok, czar, powab. Mniejsza o nazwę. Coś, czym emanuje na zewnątrz, a czego sam niejednokrotnie zdaje się nie dostrzegać.

Przed nami długi weekend. Wykorzystajmy go, aby przyjrzeć się baczniej sobie i zadbać o swoje naturalne piękno.

1.107. Ciąg

Czytam zachłannie albo nie czytam wcale. Tylko jedną książkę naraz. Podziwiam ludzi, którzy potrafią przebywać w kilku jednocześnie. Ja tak nie umiem i chyba nawet nie chcę umieć.

Wsiąkam w pewną historię i noszę ją w sobie póki nie przetrawię. Teraz jestem jeszcze z bohaterem TEJ pozycji. O tylu rzeczach nie miałam pojęcia, bo niby skąd?

Do czytania potrzebuję spokoju - w sobie i w domu. Dobrze, że dzięki słońcu mogę mieć otwarte okno, które zagłusza krzyki mojego ojca. Zdecydowanie wolę hałasy dochodzące z ulicy i podwórka, nawet jeśli jest to ujadanie psa, pisk dzieci, czy klakson samochodu, bo śpiew ptaków to czysta rozkosz.

Wpadłam w ciąg. Czytelniczy. I niech tak zostanie.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

1.106. Przed majówką

Jak ktoś był cwany (albo przewidujący) i wziął sobie trzy dni urlopu, mógł dziewięciodniową majówkę rozpocząć już w piątkowy wieczór. Mąż, tradycyjnie, jak co roku, wolne wypisał sobie tylko na drugiego, bo to nasza rocznica ślubu kościelnego i staramy się spędzać ją razem.

Marc przyleci w najbliższą sobotę wieczorem. Oczywiście jak coś po drodze mu się nie przytrafi, co jest normą w jego przypadku, ale mam nadzieję, że może tym razem będzie jakiś chlubny wyjątek od reguły? Razem z Dyrektorem Wykonawczym pójdą sobie na basen, do kina i do interaktywnego muzeum, które powinno być dla naszego gościa ciekawym miejscem. Ja dołączę do nich w pierogarni, bo to obowiązkowy punkt programu. Może we troje odwiedzimy także naszego ulubionego proboszcza po ostatniej niedzielnej mszy? Wszak panowie się już znają, a i język nie jest barierą.

Mąż skończył wczoraj zażywanie antybiotyku oraz drugiego leku przepisanego przez panią doktor na pogotowiu. Pęcherzyki zginęły i prawie nie ma śladu po nieproszonym wirusowym przybyszu. Wciąż jednak odbywa kwarantannę i nie może mnie całować, nad czym ubolewa. Na całe szczęście zostało mu jeszcze przytulanie, a to nie jest zabronione.

1.105. Nie dojdziesz

Konia z rzędem temu, kto nadąża za tym, co za oknem. Miałam kiedyś koleżankę, która mawiała "za facetem nie dojdziesz". Mam wrażenie, że za pogodą też nie.

W sobotę kropiło, później zrobiło się parno, duszno i gorąco. Wczoraj najpierw deszcz, a potem ziąb taki, że Mąż miał lodowate ręce, a to rzadkość, bo zwykle robi za piecyk i kaloryfer w jednym. Dzisiaj rano chłód, a po pewnym czasie żar z nieba.

Aparat w torbie, więc i zdjęcia z poniedziałku są.




1.104. Wół i cielę

Obserwuję od pewnego czasu dwie niepokojące i (niestety) wciąż wzrastające tendencje.

Pierwsza z nich dotyczy osób, które od dziecka wychowywały się w luksusie i nigdy im niczego nie brakowało. Żyli, żyją i pewnie dalej żyć będą bez jakiejkolwiek świadomości faktu, iż nie wszyscy są na tym samym poziomie materialnym. Ale żeby to zrozumieć, potrzeba chociaż odrobinę empatii i wrażliwości. Przykłady?

Kiedyś jedna z moich dalszych znajomych opowiadała mi historię swojego faceta, z którym wtedy się spotykała. Zdumiona, z oczami jak pięciozłotówki i wypiekami na twarzy mówiła, że nie potrafiła zrozumieć tego, co słyszała od tego, którego kochała. 

- No bo wiesz, on mówił, że otwierał lodówkę, a tam było tylko powietrze. Ale o co chodzi?
- O to, że nie miał co jeść. Proste - tłumaczyłam jej.
- Ale jak to? Przecież idziesz do sklepu i kupujesz.
- Jak masz pieniądze, to tak, a jak nie masz, to za co masz coś kupić?
- Jak to nie masz pieniędzy?
- Normalnie. Jest środek miesiąca i zostaje ci na przykład 20 złotych do końca.
- Ale przecież za tyle się nie da przeżyć.
- Nie da się. Dlatego w lodówce wieje pustką.
- Nie rozumiem. Jak jestem głodna, idę do sklepu i wsadzam do koszyka to, na co mam ochotę.
- A jak nie masz pieniędzy w portfelu?
- To płacę kartą.
- A jak nie masz nic na koncie?
- To niemożliwe.
- Owszem, możliwe.

Tamta rozmowa naprawdę miała miejsce, a moja znajoma nie była przysłowiową głupią blondynką, lecz inteligentną i wykształconą osobą. Brakowało jej "jedynie" empatii i wrażliwości. W sumie nie ma jej co winić za to, że nigdy nie poczuła co oznacza głód, chłód i pragnienie oraz że obracała się w podobnym towarzystwie.

Druga grupa to osoby, które wyrosły i wychowały się w biedzie, czasem nawet ogromnie dokuczliwej. Zapomniały jednak o niej tak szybko, jak szybko "wżeniły" się w bogatą rodzinę i poczuły spore pieniądze swojego męża oraz teściów, za które wreszcie mogą do woli rekompensować sobie finansowe braki z dzieciństwa i młodości. Nagle stały się wielce krytyczne wobec dawnych i nowych znajomych - tych, którzy pozostali o wiele gorzej sytuowani. Przykłady?

- Kto to widział kupować na bazarze?! W czymś takim nie będę chodzić. Grzebać w ciuchach w lumpeksie? W życiu! Brzydzę się. Kupuję tylko markowe rzeczy w firmowych sklepach. Płacę za jakość, a nie za chińszczyznę.
- Nie macie zmywarki? Nie mów, że robisz to ręcznie?! No chyba sobie żartujesz! Przecież sprzęt jest po to, żeby życie ułatwić!
- Jak się tu wprowadziliśmy, musieliśmy pozbyć się tych wszystkich peerelowskich staroci, bo to szczyt obciachu.
- No wiesz, masz taki sam żyrandol, jaki wisiał u moich rodziców trzydzieści lat temu. Czemu go nie wyrzucisz?
- Jak można się kąpać w takiej zardzewiałej wannie? Brzydziłabym się tam wejść. Ty nie?
- Pociągiem jedziecie?! Tyle godzin?! Nie wytrzymałabym. Muszę mieć komfort i klimatyzację w czasie jazdy. Poza tym, wagony są brudne.
- Nie prasujesz majtek i skarpetek? Przecież jak to zrobisz, będą takie delikatne i przyjemne w dotyku.

Wszystkie powyższe teksty usłyszałam ja lub usłyszeliśmy oboje z Mężem. Od tych, którzy dawno odcięli się od przesłania zawartego w mądrym przysłowiu "zapomniał wół jak cielęciem był". Podążając śladami takich ludzi, też się od nich odcięliśmy. 

Jeśli dla kogoś miarą mojej wartości jest stara wykładzina na podłodze, czy peerelowski regał lub czterdziestoletnia zardzewiała wanna, szczerze współczuję. Kim będzie jeśli straci to swoje nowe wypucowane mieszkanie z jego wszystkimi modnymi sprzętami? A kim jest już teraz?

niedziela, 28 kwietnia 2013

1.103. Pierwsze lody

I pomyśleć, że dokładnie tydzień temu miałam na sobie ocieplaną polarem kurtkę jesienną, w której przechodziłam całą zimę...

Wczoraj kropił deszczyk, a potem wyszło słońce. Parno jak w lecie. A dzisiaj od rana pada - nawet mocno daje. 

Dobrze, że udało mi się uchwycić w sobotę kawałek przyrody. I nasze pierwsze w tym roku lody zjedzone z Mężem. Sezon lodowy rozpoczęty!










sobota, 27 kwietnia 2013

1.102. Dwie osoby

Różnej płci, w różnym wieku. Mocno doświadczone przez los, choć każda w całkiem inny sposób. Dzieli je prawie wszystko. Łączy na pewno jedno - ogromna mądrość życiowa. Zostawiam Was z nimi. Warto.

piątek, 26 kwietnia 2013

1.101. A.L.E.

Analiza, logika i emocja - tak powinny brzmieć moje imiona. Kolejność dowolna, bo w zależności od okoliczności na pierwszym miejscu staje inna pani. Zmiany zachodzą tylko w obrębie podium. A.L.E. - o, jak to ładnie wygląda. I pasuje do mnie - "ale" używam, choć znacznie częściej pada "czemu?" lub "dlaczego?"

Ostatnio samej siebie nie poznaję. Nie małżonkuję z Dyrektorem Wykonawczym, co mnie, ale też i jego wprawia w zdumienie, bo czuję, że on wcale nie spodziewa się spokoju z mojej strony. Przyzwyczajony do licznych "zjebek" (sam je kiedyś tak określił i już zostało), nie może się odnaleźć w moim uśmiechu i cierpliwości. Zupełnie jakby węszył jakiś podstęp. A tu ani dudu.

Czytam różne mądre rzeczy (głupie też czytuję, ale za bardzo mnie irytują, więc przestaję) i uruchamia mi się proces analityczno-logiczno-emocjonalny. Jak już coś się wykluje, mam wtedy ogromną potrzebę podzielenia się tym. I pada przeważnie na Męża. Albo na blog. Dokładnie w takiej kolejności, choć czasem - z braku fizycznej obecności Głosu Rozsądku, pierwszeństwo ma notka.

Lubię wiedzieć i rozumieć. Szczególnie jeśli coś dotyczy psychiki - mojej oraz innych ludzi. Stąd czasem "grzebię" sobie w duszy i patrzę co za skarby tam są. Takie zboczenie od czasów terapii. Czasem bolesne, lecz potrzebne i w efekcie końcowym - bardzo dobre.

Uciekam za to od ludzi i unikam kontaktu z osobami, które marudzą, narzekają i sprawiają wrażenie wiecznie niezadowolonych z życia. Za próbę pokazywania im pozytywów już się nie zabieram, bo szkoda mi czasu, a i chęci też brak. Każdy ma prawo żyć jak chce - nawet jak jest malkontentem, byle trzymał się z dala ode mnie, gdyż masochistką już kiedyś byłam i na dłuższą metę nie polecam. Na ofiarę też się raczej nie nadaję, a bluszcze rozpoznaję z daleka, choć niektóre się nieźle maskują, więc na krótko się wkręcę.

Obserwuję sobie ludzi i pewne zjawiska. Coś opiszę, coś podlinkuję. Czasem z rozwinięciem, a nieraz bez, bo niekiedy słowa są jak biżuteria - lepiej założyć o jedną sztukę mniej, niż wyglądać jak obwieszona świecidełkami choinka.

Chyba się zmieniam. Tak mi się przynajmniej wydaje. A tyle książek czeka jeszcze na przeczytanie. Co to będzie, co to będzie...

1.100. Dyspensa

Od środy ćwiczę swoją cierpliwość, spokój i opanowanie. Jak również niepewność i brak kontroli nad pewnymi sprawami. Wszystko za sprawą Męża, który ma w pracy kolejne szkolenie. Można by rzec, że międzynarodowe, bo prowadzone po angielsku przez Francuza o imieniu George.

Nie znam dnia, ani godziny. No może z tym dniem trochę przesadziłam, ale z godziną już absolutnie nie. Dyrektor Wykonawczy wychodzi rano, a wraca różnie. Na przykład wczoraj. Wieczorem wpadł jak burza, tylko po to, by wypić w biegu zrobioną zieloną herbatę, zjeść nienaruszone kanapki, które miały wycieczkę w dwie strony, czyli do i z pracy, przebrać się w koszulę (!), by zaraz pojechać na służbową kolację, z której wrócił przed dwudziestą trzecią. Jak mi opowiadał co jedli, mimo późnej pory aż mi się wydzielały soki trawienne, a oczy robiły okrągłe jak spodki. Szczególnie jeśli chodzi o ceny dań.

Co sobie podjadł, to jego. Jeszcze ma dyspensę. Obawiam się, że przedłużoną aż do czasu przyjazdu Marc'a do Polski, bo przecież nie będzie się wtedy odchudzał. A wypadałoby. Stanął przedwczoraj na wadze, a tam jak byk 88 kg. Pięknie, pięknie. Nie ma co. BMI 29,7. Nadwaga już jest, a do otyłości pierwszego stopnia brakuje mu "tylko" 0,3.

Wychodzą te ciasteczka, pączki, czekoladki, lizaki i inne łakocie, na widok których Dyrektor Wykonawczy ma uśmiech na twarzy jak małe dziecko, które nie może się doczekać kolejnej porcji słodyczy. 

Tendencja do tycia, obciążenie genetyczne oraz złe nawyki żywieniowe wyniesione z domu rodzinnego - oto co dodatkowo nie pomaga Mężowi. Plus ja, czyli żona z batem, bo wystarczy mi jedno spojrzenie na twarz, żeby zobaczyć, iż Głos Rozsądku waży dużo za dużo. I nie chodzi jedynie o efekt wizualny, ale przede wszystkim aspekt zdrowotny.

Wciąż pamiętam początki naszej znajomości i prawie stówkę na wadze - bynajmniej nie moją. Wciąż mam dowody w postaci zdjęć, na których tamten człowiek nie jest zbytnio podobny do tego, za którego kilka lat później wyszłam za mąż. Wciąż przypominam sobie z ilu postojów składały się nasze spacery i na ilu ławkach musiał siadać Głos Rozsądku, bo się męczył i nie miał siły chodzić. Nadmierne obciążone stawy oraz kręgosłup dawały mu się poważnie we znaki.

Od jutra nie będzie już kawy wypijanej ze śmietanką 12 % tłuszczu. Ani serków topionych (w ogóle nie rozumiem jak można coś takiego jeść), czy żółtych. Ani białego pieczywa i słodyczy. Z tą śmietanką i łakociami sama się dołączę, bo i mnie na zdrowie wyjdzie ich brak w codziennej "diecie".

czwartek, 25 kwietnia 2013

1.099. Lepszy dzięki nam

Mąż wygonił mnie w końcu do przychodni. Znowu ta sama śpiewka: "a bo ty o siebie nie dbasz, żona". Ależ dbam, dbam. Od kilku miesięcy zapominam tylko powiedzieć doktorowi Tomaszowi o sprawdzeniu stanu mojej anemii, czyli o skierowaniu na badania. Szczególnie interesuje mnie kondycja żelaza. No i jeszcze krwawienie z nosa, kilka razy dziennie, ale po kropelce. Trochę przeszkadza.

W poczekalni kilka osób. Jak zawsze pytam kto ostatni i jak zawsze jest problem z ustaleniem, ale po nitce do kłębka i już wiem za kim jestem. Chwilę po mnie przychodzi kobieta i zadaje podobne pytanie. Podnoszę rękę i zgłaszam się jak w szkole do odpowiedzi, bo korytarz długi i można nie usłyszeć. Jakaś inna pani,  która mnie nie zauważyła, myślała, że to ona jest na końcu kolejki, ale upewniłam ją, że na pewno była w poczekalni jak weszłam ja, więc wchodzę po niej.

Ludzie przysłuchiwali się tej naszej konwersacji i ustalaniu miejsc, po czym jedna z osób powiedziała do mnie: "ale pani jest uczciwa, niejeden by nie przepuścił i się nie przyznał, bo chciałby wejść szybciej do gabinetu". Spojrzałam na nią dość zdziwiona, bo przecież nic nienormalnego nie zrobiłam. Logiczne, że jak ktoś był przede mną, to ma prawo być (i jest) pierwszy. Na chwilę odebrało mi mowę, ale za moment ją odzyskałam i zripostowałam: "ale takie zachowanie nic dobrego nie wnosi, bo tak się po prostu nie robi".

I wyszło na to, że coś normalnego urasta do rangi czegoś, co jest godne pochwalenia na forum publicznym. Bo najwidoczniej dla niektórych (wciąż naiwnie wierzę, że jednak nie dla większości) normą jest kombinatorstwo, cwaniactwo, oszustwo i bezczelność. A wszystko w rękach ludzi. Nas.

1.098. Miłość, wolność, zaufanie

Lubię wiele chwil spędzanych z Mężem. Szczególnie takie, kiedy przeważnie czytam na głos jakiś artykuł, a potem na jego temat rozmawiamy. Tak, jak choćby wczoraj wieczorem.



Siedzieliśmy sobie i dzieliliśmy się tym wszystkim, co nam przyszło do głowy i na myśl po lekturze tamtej rozmowy. Miałam kilka pytań i wątpliwości - odnośnie siebie i tego jak mnie w niektórych sytuacjach odbiera Dyrektor Wykonawczy.


Głos Rozsądku jest mądrym facetem. I ma na mnie swoje sposoby, czym do tej pory jest w stanie mnie jeszcze zaskoczyć i zadziwić. Spokój, przeczekanie, poczucie humoru i cierpliwość - to chyba najważniejsze składowe dobrego przepisu. Plus miłość, choć nieraz trudno jest kochać takiego złośnika jak ja.


Treść powyższego wywiadu po trosze pokrywa się ze słowami Beaty Pawlikowskiej. Wyławiam takie perełki i dołączam do siebie, bo w ich ilości jest moc i siła przekazu.

Lęk sygnalizuje konieczność zmiany w życiu, ale to pociąga za sobą ryzyko niewiadomej...

Źródłem wielu problemów jest brak poczucia własnej wartości, który owocuje strachem przed odrzuceniem i zranieniem. Ów lęk sprawia, że zaczynasz budować mur między sobą a innymi ludźmi, co prostą drogą prowadzi do izolacji, a potem samotności, niekiedy nawet depresji.

Przy braku poczucia własnej wartości, zamiast szukać radości i spełnienia w sobie, często poszukujesz ich na zewnątrz - w Internecie, na zakupach, w seksie, w pracy, czy w używkach.

Dlaczego nie potrafimy zaufać? Właśnie - dlaczego?

środa, 24 kwietnia 2013

1.097. Ciężki kaliber

Ta notka nie będzie z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych. Wręcz przeciwnie. Co bardziej wrażliwych może przyprawić o koszmary.

Ciąża, poród, dziecko. Dla wielu osób jedne z najradośniejszych chwil w życiu. A dla innych?

Rozumiem, że można być w tak skomplikowanej sytuacji życiowej, która uniemożliwia wychowanie maleństwa. Dlatego chylę czoła przed kobietami, które mają odwagę zostawić niemowlaka w szpitalu lub w Oknie Życia. Bo taka decyzja musi być dla nich ponad siły.

Nie rozumiem natomiast i pewnie nie zrozumiem jak można świadomie, z premedytacją i celowo zabić małego człowieka, którego nosiło się pod sercem przez dziewięć miesięcy. Okazuje się, że można - i to nie raz, i nie dwa. Tak, jak zrobiły to te kobiety - KLIK.

Czasem mam nieodparte wrażenie, że niektórzy ludzie egzystują (bo życiem bym tego nie nazwała) tylko po to, by zaspokajać swoje najbardziej prymitywne i pierwotne instynkty - jedzenie, picie, spanie, wydalanie, rozmnażanie. Nic ponad.

Patologia rodzi patologię, a błędne koło się zamyka i kręci. Jak dotrzeć do takich osób i uświadomić im, że to, co robią jest chore? Jak zmienić od pokoleń powielane schematy działania? Jak??

I jeszcze coś. Lekarze, którzy są powołani do ratowania zdrowia i życia człowieka, składający przysięgę Hipokratesa, w wielu wypadkach są sprawcami nieodwracalnych tragedii - KLIK.

Za każdym razem jak czytam takie rzeczy, paradoksalnie dziękuję Bogu za to, że nasz Adaś ['] się jednak nie urodził.

1.096. Zielono

Przyroda jest nieobliczalna, zaskakująca i błyskawiczna. W tempie ekspresowym wszystko się zieleni, rośnie, kwitnie. Wystarczy ciepło promieni słonecznych.

Fotki świeżutkie, sprzed zaledwie kilku godzin. Teraz już codziennie noszę ze sobą aparat, żeby niczego nie przegapić.



wtorek, 23 kwietnia 2013

1.095. Wykrzyknik


Nie będzie kochał ludzi ten, kto nie kocha siebie. Tak prawdziwie i szczerze. Z głębi serca. Świadomie. I nie chodzi tu bynajmniej o miłość do konkretnej osoby. Ani o wyobrażenia, czy tęsknotę za tym stanem lub człowieka, który wywołuje takie, a nie inne emocje. Bo tak naprawdę na jego miejscu mógłby być absolutnie każdy, byle tylko spełniał to, co produkuje i projektuje wyobraźnia na głodzie miłości.

Czasem w cudzych słowach odnajduję swoje. Czasem są one potwierdzeniem tego, co czuję i myślę. Upewnieniem siebie samej, że podążam w dobrym kierunku. Nie kropką, lecz wręcz wykrzyknikiem postawionym na końcu zdania. Celowo. Dla emfazy.

1.094. Dżungla

Uzależnić się można praktycznie od wszystkiego - nie tylko od alkoholu, papierosów, narkotyków, seksu, Internetu, hazardu, czy komórki, ale także od ludzi. Używki kontra uzależnienia czynnościowe. Te pierwsze zatruwają organizm. Te drugie nie. Obie grupy mają jednak ten sam przebieg i mogą występować równolegle. Szerzej i więcej na ten temat można znaleźć TU.

Przeczytałam podlinkowany artykuł dosłownie kilka chwil temu. Pięknie wpasowały się poruszone w nim kwestie z tym, z czym noszę się od wczoraj. Późnym wieczorem skończyłam pewną lekturę. Jej autorka dotknęła w niej, między innymi, właśnie uzależnień, ale nie tylko.

Gdzie jest moje prawdziwe "ja"? Co się kryje pod pojęciem Strefy Strachu? Dlaczego ludzie, którym brakuje poczucia własnej wartości są samotni i co kolejno do takiego stanu rzeczy doprowadza? Ile punktów zdobędziesz w teście? Czym jest prawo trzykrotnego powrotu? Na czym polega syndrom Krewetki i co ma do niego baronowa Blixen? Kim jest król Sadim i Rajska Ryba? Kto jest lepszy - niebieski ptak, czy żółta jaszczurka? Sok z muchomora - co to takiego? O co chodzi w rozmowach z lustrem? Czym jest ZGON, a czym zestaw podstawowy oraz emocjonalne chwasty?

Muchomorowy sposób myślenia. Biczowanie. Osiemnaście punktów ćwiczeń. Zestaw kodów. Co ma w sobie zapach sandałowca? Czym jest pozytywna stymulacja? O co chodzi z czarnym i złotym słońcem? Różnice między oceną a osądzaniem. Co zasłużyło na miano kuli armatniej? Czym jest szczęście i gdzie ono jest?

Rozwinięcie powyższych skrótów myślowych oraz odpowiedzi na wszystkie zamieszczone pytania znajdziecie na kartach tej książki - KLIK.

1.093. O pożyczaniu

Podobno mężczyzna nigdy nie powinien pożyczać nikomu własnej żony, szczoteczki do zębów, pióra wiecznego oraz samochodu. Przynajmniej tak mi się obiło o uszy. A czego nie powinna pożyczać kobieta? Tym razem nie będę uogólniać. Napiszę o sobie.

Nie lubię pożyczać książek i płyt CD oraz DVD. Nie dlatego, że jestem sknerą i nieużytkiem, ale dlatego, że są to dla mnie najbardziej osobiste przedmioty. I ważne emocjonalnie. Niesamowicie.

Zanim weszłam na ścieżkę asertywności i stawiania granic, ogromną trudność sprawiała mi reakcja na czyjąś prośbę o książkę z mojej półki. Popełniałam dwa błędy - z bólem serca i duszy pożyczałam albo kłamałam, nie pożyczając. Z jednym i drugim zachowaniem czułam się paskudnie - albo wobec siebie samej, albo wobec tamtego kogoś.

Teraz stawiam sprawę jasno i mówię prawdę. Taka jestem i mam do tego prawo. Nawet jeśli komuś moje zachowanie w tej konkretnej kwestii wydaje się być co najmniej osobliwe. Każdy ma jakiegoś bzika. Ja też. Takie życie.

Podobnie mam w drugą stronę. Nie lubię brać książek po kimś. Stąd nie przepadam za zaglądaniem do biblioteki, ale też czasem się skuszę na jakąś pozycję - szczególnie jak mi na niej zależy, a niekoniecznie należy ona do grupy tych, które chcę mieć na własnej półce.

Jest coś jeszcze, co mi dość przeszkadza - wiszący nad głową termin oddania. Nie znoszę mieć nad sobą bat czasowy w kwestii lektur. Lubię czuć się wolna. Niejednokrotnie bywa więc tak, że oddaję do biblioteki książkę, której  nie zdążyłam przeczytać właśnie z powodu tej nieszczęsnej daty, a przedłużyć nie mogę, bo inni czekają w kolejce.

Lubię czekać na ten konkretny moment, kiedy poczuję, że to ten właściwy na sięgnięcie po dany tytuł. Mam sporo takich nieprzeczytanych jeszcze. Nieraz celowo oddalam od siebie przyjemność. Tylko po to, by później była ona silniejsza i głębsza...

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

1.092. Na dobranoc

Taki mam nastrój i tak się czuję. Z wielu powodów. Niby nic odkrywczego, a jednak. Jak się chce, można. Dzielę się więc. Z radością w sercu. Może okaże się zaraźliwa?

1.091. Podwójne "be"

Jakiś czas temu doszłam do pewnego wniosku, a mianowicie, że galerie handlowe, lotniska oraz dworce kolejowe mają wiele cech wspólnych - tłumy ludzi ganiające w pośpiechu w różnych kierunkach, smród (bo dla mnie to nie zapach) odświeżaczy - przy wejściu oraz w toaletach, hałas dobiegający zewsząd, a przekraczający jak dla moich uszu wszelkie normy decybeli, śmieciowe jedzenie oraz wszechobecną duchotę, wywołującą u mnie duszności i chęć ucieczki.

No i teraz wyobraźcie sobie, że w sobotę zrobiliśmy z Mężem maraton po dokładnie trzech galeriach handlowych. Bynajmniej nie z własnej woli oraz chęci spędzenia tam wspólnie czasu, bo mamy o niebo ciekawsze, lepsze i mniej hałaśliwe pomysły na weekend.

Jak czarna chmura na niebie, tak nad nami wisiało widmo wymiany reklamowanego czajnika na cokolwiek, co byśmy chcieli. A chcieliśmy najzwyczajniejszy blender, żeby mieć czym zrobić zupę krem (na przykład z dyni, czy brokuła) albo choćby koktajl owocowy na bazie kefiru lub jogurtu naturalnego. Żeby go wybrać, wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy na drugi koniec miasta. Udało się! Dopłaciliśmy zaledwie kilka złotych i staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami blendera.

Dwie inne galerie wizytowaliśmy w celu wykorzystania pieniędzy z reklamowanych butów Męża. Szukaliśmy jakiejś zastępczej pary, ale teraz raczej trudno dostać obuwie zimowe. W pierwszym salonie nic się nie nadawało. W drugim też, a Dyrektor Wykonawczy namawiał mnie na torebkę, kusząc i wijąc się z jedną taką dookoła mnie, lecz byłam nieugięta. W końcu wręcz nakazał mi wybranie sobie czegokolwiek, gdyż stwierdził, że ma dość spędzania czasu w galeriach handlowych i on niczego nie chce już ani oglądać, ani tym bardziej mierzyć. 

No to wzięłam sobie buty z przeceny, bo czerwone były i nadają się do spódnicy. A dobra wieść jest taka, że oddali nam różnicę w cenie między kupionymi a reklamowanymi butami (męskie są zawsze o wiele droższe), czyli trzy dychy, więc wcale nie jest to mało.

niedziela, 21 kwietnia 2013

1.090. Piguły

W piątek wieczorem, po powrocie Męża z pracy, zauważyłam na jego policzku zaczerwienienie. Jako że on generalnie ma problemy naczynkowe pomyślałam, że pewnie podpierał się ręką (co często czyni) i stąd ten ślad.

W sobotę rano obszar zaczerwienia się rozszerzył i pojawiły się na nim pęcherzyki. Wyglądało to jak spora opryszczka. Swoją drogą, jedną Dyrektor Wykonawczy już ma na wardze, z tej samej strony twarzy. I wciąż jest przeziębiony, a na basenie był dwa tygodnie temu. Po raz pierwszy i - póki co - ostatni.

Mąż sam się chyba przestraszył i nawet nie protestował kiedy zaproponowałam mu wykonanie telefonu do doktora Tomasza, który dysponuje jedynie numerem stacjonarnym, gdyż jest przeciwnikiem komórek. Pora była wczesna, bo przed dziewiątą rano, ale pomoc (zaocznie) Głos Rozsądku otrzymał - smarowanie tą samą maścią, jakiej używa do klasycznej opryszczki na wardze.

Sugerowałam jeszcze wizytę w ambulatorium, ale Dyrektor Wykonawczy odmówił. Za to dzisiaj rano zaskoczył mnie stwierdzeniem, że po obiedzie jednak chce iść do lekarza. To coś na policzku wygląda okropnie - duże (i wciąż rośnie), czerwone, obrzęknięte i spuchnięte, pokryte pękającymi pęcherzami, z których sączy się jakiś płyn. Ponoć strasznie swędzi i piecze - tak zeznaje Głos Rozsądku.

No i w niedzielne popołudnie znaleźliśmy się na pogotowiu. Na szczęście żadnych innych poszkodowanych nie było w poczekalni. Pani doktor zmierzyła Mężowi temperaturę, zajrzała do gardła, osłuchała oskrzela, płuca i co tam jeszcze trzeba, przeprowadziła gruntowny wywiad i zapisała trzy lekarstwa do łykania, w tym antybiotyk plus tę samą maść do smarowania. Jej podejrzenie padło na półpasiec, ale w miarę informacji dostarczanych przez Dyrektora Wykonawczego, tamtą hipotezę jednak wykluczyła. Chciała nawet dać Głosowi Rozsądku zwolnienie z pracy, ale ten odmówił.

Jedna piguła jest ogromna. Dwie inne są już w miarę normalne. Ta najmniejsza to moja dozgonna towarzyszka - żeby tarczyca dostała syntetycznie to, czego sama nie wytworzy. Dałam ją celowo dla porównania z tymi, które od dzisiaj przez najbliższy tydzień będzie łykał Mąż.

1.089. Słonecznie

Wczoraj zmarzłam straszliwie, bo obraziłam się na kurtkę i założyłam polar. Dzisiaj byłam mądrzejsza i poszłam w tej pierwszej. I co z tego, że słońce świeciło jak wiał północny wiatr i było tak zimno, że aż sama się dziwiłam. Ale przynajmniej zdjęcia już lepiej doświetlone i weselsze.








sobota, 20 kwietnia 2013

1.088. Sroczka

"Wiosna, panie sierżancie" - chciałoby się krzyknąć na cały głos. Chociaż sobota dość pochmurna i zamglona (stąd zdjęcia takie sobie jeśli chodzi o światło), jednak chyba już nikt i nic nie jest w stanie powstrzymać tej pani w zielonej sukience.

Kasztany powinny zdążyć zakwitnąć na czas matur - mimo prawdopodobnie ostatniej, leżącej jeszcze na trawie kupki śniegu. Wreszcie udało mi się uchwycić swoją pierwszą w życiu sroczkę, a to ruchliwy ptak jest i ucieka. Podobnie jak gałązki wierzby szamotane wiatrem.

Dobre wieści są takie, że ten, o którym marzę i na którego czekam jest już w Polsce - Fuji HS50, więc kto wie, kto wie - może za rok (jak już cena spadnie) będzie mój i wtedy z taką szybkością i takim zoomem powinnam robić jeszcze lepsze fotki niż te dzisiejsze.









piątek, 19 kwietnia 2013

1.087. Wandalizm!

Już cieszyliśmy się z Mężem, że we wrześniu na niej staniemy i poobserwujemy ptaki oraz foki. Takich jak my było z pewnością wielu. Niestety - komuś platforma bardzo przeszkadzała. Na tyle, że ją spalił. Brak mi słów. Naprawdę.

czwartek, 18 kwietnia 2013

1.086. Prozaicznie

Wczoraj nie byłam w dobrej formie. Tak naprawdę w żadnej nie byłam. Migrena - jedno krótkie słowo i wszystko wyjaśnia. Nie zliczę ile saszetek Aspiryny z granulkami rozpuściłam na języku, ale na pewno ze trzy. To chyba mój rekord jak do tej pory.

Poszliśmy popatrzeć na buty dla Męża - te z reklamacji. Nie znaleźliśmy nic, co by miało dobrą cenę i byłoby potrzebne Dyrektorowi Wykonawczemu, który namawiał mnie na wzięcie jakiejś torebki. Twarda byłam i nie dałam się wkręcić. Chcieć bym chciała, ale potrzebować nie potrzebuję. Wyszliśmy więc bez niczego, ale spokojnie - mamy jeszcze dwa i pół miesiąca na to, by się zdecydować.

Dobre informacje chodzą parami. Głos Rozsądku dowiedział się, że reklamacja czajnika została uznana i znowu czeka nas ta sama procedura - pieniędzy nie oddadzą, ale w zamian możemy je wykorzystać na coś innego, a że czajnik kupowaliśmy w supermarkecie, jest w czym wybierać.

Mąż sprzedał też kilka rzeczy z gadżetów technicznych, w tym mój dawny aparat telefoniczny. Uff. Odetchnęłam, bo tu dziesięć złotych, tam dwadzieścia i wystarczy w sam raz na spożywcze zakupy i krople do oczu dla mnie. Cieszę się z każdej złotówki, bo tamte przedmioty leżały bezużytecznie w szufladzie, a tak komuś jeszcze się przydadzą i posłużą.

Panie bibliotekarki uśmiechają się już na widok Dyrektora Wykonawczego przekraczającego próg z dwoma  pełnymi siatkami w rękach i składaną przez niego obietnicą: "ja tu jeszcze wrócę". Jak dobrze pójdzie, do soboty pierwszy rzut książek zniknie z półki, po którą w weekend ma przyjechać znajomy Głosu Rozsądku.

O tym, co się dzieje w domu i co wyprawia mój ojciec, pisać nie będę, bo nic to nie da. Szkoda sobie język strzępić i psuć nerwy w tak piękny i słoneczny wiosenny dzień, którym staram się cieszyć - w miarę możliwości.

1.085. Uparty jak osioł

Potrafię się śmiać sama z siebie. Mam dystans do swojej osoby i poczucie własnej wartości. Nie śledzę i nie węszę. Nie doszukuję się drugiego dna i dziury w całym. Nie mam manii prześladowczej, ani urojeń. Nawet jeśli przeczytam, że "blondynki to idiotki" nie uważam, że autor miał akurat mnie na myśli.

W myśl powyższego mam często niezły ubaw. Szczególnie w chwilach kiedy ktoś usiłuje wydobyć ze mnie informacje o kim napisałam ten, czy inny post, "bo przecież na pewno o nim". Jest takie mądre powiedzenie, które już przytaczałam na tym blogu - "uderz w stół, a nożyce się odezwą". Tylko dlaczego tak się dzieje - że jeden bierze coś do siebie, a innemu nawet to przez myśl nie przejdzie?

"Niektórzy z nas są wyjątkowo wrażliwi na najmniejszy gest odrzucenia. Z tego powodu znajdują go często w wypowiedziach i reakcjach innych, nawet jeśli go tam w zasadzie nie ma. Dochodzą wtedy do głosu rezydujące w nas wspomnienia podobnych chwil, gdy czuliśmy się niechciani. Każde takie doświadczenie z przeszłości sprawia, że stajemy się nieco bardziej wrażliwi na ich odpowiedniki dzisiaj. Ból zamierzchłych zranień pozostaje bowiem z nami i od czasu do czasu nas nęka". Całość do przeczytania TU.

"Jeśli łatwo kogoś obrazić, dotknąć, oznacza to, że człowiek ten w głębi swego serca nie czuje się naprawdę kochany i akceptowany. Najczęściej są to ludzie niepewni siebie, którzy przejmują się rzeczami, jakich inni nawet nie zauważają. Najlżejszą uwagę czy słowo krytyki, nie odnoszące się wcale do nich, odbierają jako osobisty atak. Większość uwag innych ludzi odczytują jako negatywne i skierowane w swoją stronę. Wystarczy im czyjaś niezadowolona mina, podniesione brwi, zmarszczony nos czy krytyczne spojrzenie, a już czują się urażeni. Wyobraź sobie ranę, która jeszcze się dobrze (nigdy!) nie zagoiła; najlżejsze dotknięcie uraża i sprawia, że rana znów sączy i krwawi.

Ludzie, którzy tak reagują, mają najczęściej niskie poczucie własnej wartości. I nie radzą sobie z ustawieniem właściwej miary swoich oczekiwań. Oczekują mianowicie, że wszystko powinno się toczyć zgodnie z ich wyobrażeniami, a jeśli tak się nie dzieje, są wytrąceni z równowagi. Nie dostrzegają przy tym, że przyczyną tego ich poczucia „Nie jestem nic wart" są ich własne nierealistyczne oczekiwania i w dodatku odpowiedzialność za to przypisują innym. Z urazą pytają się wtedy: "Jak XY mógł mi coś takiego zrobić!" - KLIK.

Obrazić się można na każdego, zawsze i wszędzie - na matkę, ojca, rodzeństwo, męża, dziecko, szefa, kolegę, przyjaciółkę, znajomego, współpracownika, panią ze sklepu, a nawet na to, że jest za zimno albo za gorąco. Można tak postępować aż do śmierci. Tylko czy to coś da? Kto, w ogólnym rozrachunku, na tym zyska, a kto straci? Jaką cenę przyjdzie ci za to zapłacić? I czy zdążysz się w porę opamiętać? - KLIK.

1.084. Epoka kamienna

Zawsze się uśmiechaj, potakuj i miej dobry humor. Poruszaj tylko lekkie i luźne tematy, bo a nuż rozmówcę rozboli głowa od poważnych kwestii? Nie mów o chorobach i umieraniu. Pierwszy zabiegaj o czyjeś względy i spotkanie - dzwoń, pisz i płaszcz się - najniżej jak potrafisz. Dopytuj się jak się czuje i czemu się nie odzywa. Miej czas i ochotę. Kłaniaj się w pas - zwłaszcza jeśli ktoś jest od ciebie o wiele młodszy. Bądź na każde gwizdnięcie i wezwanie. Wspieraj, wysłuchuj, pomagaj. Nie odmawiaj i nie sprzeciwiaj się. Popieraj i podtrzymuj to samo zdanie.

Dawaj sobą pomiatać. Pozwalaj wchodzić sobie na głowę i przekraczać wszelkie granice. Jeśli coś ci obiecano, nie upominaj się i nie miej pretensji. Ale zawsze dziękuj - szczególnie jak ktoś wciska ci coś, czego nie chcesz. Nie dziel się swoimi problemami, lecz współczuj cudzych. Okłamuj, bo mówienie prawdy cię zdyskredytuje na wieki. Przymilaj się. Nawet jeśli ktoś cię kąsa i gryzie. Jemu zawsze wolno. Tobie nigdy. Nadstawiaj drugi policzek w oczekiwaniu na kolejny cios i cztery litery na wbicie kolejnej szpilki. Bądź idealnym workiem treningowym.

Stosuj się do powyższych przykazań, a istnieje duże prawdopodobieństwo, że ktoś się na ciebie nie obrazi, nie wykasuje twojego numeru z kontaktów, nie "odprzyjaźni" się z tobą na portalu społecznościowym i nie będzie udawał, że cię nie zna, kiedy miniesz go na ulicy. Przecież rozpieszczonemu dorosłemu dziecku zawsze należy ustąpić, prawda? A temu, które zatrzymało się w rozwoju emocjonalnym i społecznym - w szczególności.

środa, 17 kwietnia 2013

1.083. Jaskinia

Pamiętam, jak jeszcze gdzieś na początku znajomości z Dyrektorem Wykonawczym, zrobiliśmy sobie taki specjalny test psychologiczny, który miał wykazać ile jest w każdym z nas pierwiastka kobiecego, a ile męskiego. 

Zanim przystąpiłam do odpowiedzi na pytania, byłam pewna, że co jak co i kto jak kto, ale we mnie przeważą cechy faceta. I guzik z pętelką! Wyszło, że jestem stuprocentową kobietą. Głosowi Rozsądku ukazał się za to wynik z dużą domieszką kobiecości w nim samym. Akurat to mnie nie zdziwiło, a wręcz potwierdziło wcześniejsze moje przypuszczenia.

Tylko czym i jak mam wytłumaczyć niektóre swoje zachowania, jak choćby to, że lubię sobie posiedzieć w jaskini - jak klasyczny samiec? W ciszy, w samotności, żeby pomyśleć. I dopiero jak mi się coś wyklaruje i rozjaśni, wyjdę z niej na światło dzienne i do ludzi. Jak teraz. Przecież kobiety tak nie robią. Czyli co - jest ten element męskości we mnie, czy nie?

wtorek, 16 kwietnia 2013

1.082. Ulotnie

Kilka dni temu odebrałam swoje książkowe zamówienie. Tamten piątek od rana był nie taki. Najpierw te nieszczęsne spaliny, którymi się podtrułam. Potem moje gapiostwo i pomroczność jasna, która na mnie spadła, a zorientowałam się dopiero na przystanku autobusowym, patrząc na swoje buty. Bo lał deszcz, a ja mając w szafie nowe czarne kalosze w białe kropki, założyłam zamszowe botki, które oczywiście przemokły.

Do odbioru zamówienia robiłam dwa podejścia. Pięć osób obsługi, ale tylko jedna czynna kasa, bo coś im się z systemem porobiło i zepsuło. Nic to, wcale mi się nie spieszyło, a w galerii przynajmniej na głowę nie padało i kałuż nie było. Zrobiłam więc zwiad w sprawie klapków na basen dla Męża, a po telefonicznej z nim rozmowie ustaliłam, że poczekam na niego, żeby po pracy przyjechał i przymierzył, bo na oko obuwia mu nie kupię.

Drugie podejście udane. Książki zapakowane solidnie w grube tektury i oklejone taśmą. Siadłam przy stoliku, tam gdzie serwują śmieciowe jedzenie. Potrzebowałam oparcia dla pleców i miejsca na położenie mokrej kurtki. Parasol wylądował na podłodze.

Walczyłam z taśmą bezskutecznie. Nożyczek w torebce nie noszę, ale przypomniało mi się, że przecież mam klucze od domu, więc mogą się przydać. Pomysłowy Dobromir stanął na wysokości zadania i moim oczom ukazały się wszystkie trzy pozycje.


Wyjęłam je ostrożnie. Każdą po kolei kartkowałam, wąchając. Wiem, że jestem zboczona, ale od dziecka uwielbiam zapach nowych książek. I miałam w nosie czy ktoś mi się przygląda, czy nie. Ludzi było multum, głównie młodzieży, ale i sporo osób w średnim wieku. Hałas i huk w jednym - nie dość, że normalnie puszczana muzyka w strefie konsumpcyjnej, to jeszcze na dole w galerii odbywały się jakieś pokazy taneczne, więc czułam się jak w jednym wielkim stereofonicznym tyglu - z tą różnicą jednak, że w obu "głośnikach" brzmiały różne melodie.

Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą okularów, bo niestety - wciąż nie łapię ostrości, gdyż niedługo i ręki mi zabraknie, a światło coraz bardziej razi. Mimo wszystko, przepadłam z kretesem. Naprzemiennie i wyrywkowo czytałam fragmenty ze wszystkich trzech tytułów.  Uśmiechałam się przy tym do siebie, bo paradoksalnie każda z innej bajki, a tyle je łączyło...

Czasem czytam coś, o czym już wiem, a co ktoś właśnie nazwał i opisał. Mam wtedy wrażenie, że ukradł mi moje myśli i zamienił w słowa. I cieszę się nimi, nie mając pretensji do autora. To są takie niesamowicie ulotne chwile szczęścia w innym wymiarze i świecie. Bo niby zdawałam sobie sprawę z tego zgiełku wokół mnie, ale potrafiłam się z niego wyłączyć - jakbym była w hermetycznej kuli, do które żadne dźwięki się nie przedostają.

Kompletnie straciłam poczucie czasu, choć na przegubie miałam zegarek. Nawet nie zauważyłam podchodzącego do mnie Męża. Musiał mi pomachać ręką przed samą twarzą, żebym wróciła na ziemię z krainy błogiego spokoju i wiecznej szczęśliwości.


Te są następne w kolejce. Obwąchane i przekartkowane. Uwielbiam uczucie oczekiwania na ten pierwszy kontakt z szelestem kartek i odbywanie podróży w inny świat.

1.081. Psychologicznie


Zaledwie dwa pytania, ale jakże trudne na nie odpowiedzi...