Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 30 kwietnia 2019

2703. Tyle dobra

Wczoraj spotkałam się z Mężem w sklepie medycznym, żeby mierzyć peruki. Okazało się bowiem, że są one całkowicie refundowane przez NFZ, więc stwierdziłam, że skoro mam nic nie płacić, wybiorę sobie jakąś podobną do obecnej fryzury. Z tego, co się dowiedziałam, najlepiej coś dobrać jak się jeszcze ma swoje włosy.

I ja, i Dyrektor Wykonawczy, i przemiła pani sprzedająca zgodnie i jednogłośnie zdecydowaliśmy, że ta i tylko ta, bo jest mi w niej najlepiej i najbardziej przypomina mój kolor.

Została schowana do pudełka i odłożona do szafy. Poczeka na mnie aż chemik wystawi zlecenie na zaopatrzenie w wyroby medyczne, Głos Rozsądku podbije wniosek w NFZ i pójdzie do sklepu po odbiór peruki.


W drodze powrotnej do domu weszliśmy jeszcze do centrum ogrodniczego, gdzie wreszcie mogłam zakupić oba szczawiki trójkątne. Może za trzecim podejściem w końcu uchowają się dłużej niż pół roku?


W sobotę zamówiłam w sieci wesołe chusteczki i czapeczki. Właśnie odebrałam przesyłkę z paczkomatu. Są jeszcze ładniejsze i bardziej kolorowe niż na zdjęciach.

Onko siostra powiedziała, że włosy wyszły jej równo w dwanaście dni po pierwszej czerwonej chemii, więc wolałam się przygotować zawczasu.


Dzisiaj zadzwonił mój kolega onkolog z informacją, że za dwa tygodnie umówił mnie na pierwszą wizytę - wywiad do chemioterapeuty.

Tyle dobra spotyka mnie każdego dnia od tylu osób... Naprawdę jestem dzieckiem szczęścia.

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

2702. Zwiadowca

Pepe jest niesamowicie mądrym i spostrzegawczym kanarkiem. 

Najpierw robi lot zwiadowczy z pokoju do kuchni. Ląduje tyłem na szafce, obraca się i świdruje tymi swoimi cudnie czarnymi jak małe koraliki oczkami, przekręcając przy tym łebek we wszystkie strony.

Doskonale wie, że na lodówce stoją w pudełkach jego ziarenka, więc jak jest wolne miejsce, zatrzymuje się tam, dziobie od zewnątrz przezroczysty pojemnik, a potem sprawdza czy ja to widzę.

Nieraz stanie na stole, w samym rogu, jak najbliżej mnie (siedzę na sofie) i piszczy patrząc czy zareaguję. Czasem nawet śpiewa, żeby mnie zmanipulować.

Wstaję i wyjmuję mu ziarenka słonecznika. Kładę je na stół, a on najpierw ostrożnie, a potem ochoczo je konsumuje, rozrzucając resztki po całym stole i podłodze.

Dziennie, jeśli jestem (lub jesteśmy oboje) w domu, potrafi zrobić takich lotów kilkanaście albo i ponad dwadzieścia. Ciężko to zliczyć, a normalnym widokiem jest przelatujący na trasie pokój - kuchnia i z powrotem pomarańczowy ptaszek.

niedziela, 28 kwietnia 2019

2701. Im więcej, tym więcej

Dzisiaj będzie o tych, którzy bardzo mi już do tej pory pomogli. Nieważna kolejność, w jakiej ich wymienię; najważniejsze, że są.

Nieoceniony, kochany, spokojny, cierpliwy kolega z klasy, który codziennie pilotował wszystkie moje wyniki, a w szczególności te z biopsji. To on zadzwonił w mojej sprawie do chirurga, który będzie mnie operował i chemika, który będzie mi zlecał wlewy. Mogę do niego zawsze zadzwonić, a wyjaśni, pomoże, wytłumaczy. To on będzie prowadził moją radioterapię.

Obie pielęgniarki pracujące z moim chirurgiem, które sprawnie kierują mnie w odpowiednie miejsca i do właściwych gabinetów.

Wysoki, przystojny, kulturalny, z klasą i poczuciem humoru, konkretny, rzeczowy, kontaktowy chirurg, do którego chodzę od pięciu lat i któremu ufam bezgranicznie. Najlepszy specjalista od chorób piersi. W lepsze ręce trafić nie mogłam.

Chemioterapeuta, którego sobie "w ciemno" wybrałam, choć jeszcze co prawda go na oczy nie widziałam, ale wiem ze sprawdzonych źródeł, że choć młody, to jest niesamowicie zdolny, a poza tym otwarty na pacjenta, cierpliwy, wyjaśniający wszelkie wątpliwości i odpowiadający na pytania.

Pani doktor, która przeprowadzała biopsję. Młoda, śliczna, profesjonalna, lekarz z poczuciem humoru, z pasją i z powołania.

Radiolog, która na moje życzenie opisywała rezonans magnetyczny - ta sama, która dwa i pół roku temu wykryła mi guza w prawej piersi podczas USG, a potem trafiłam do niej na biopsję tegoż właśnie guza.

Moja koleżanka z klasy pracująca w pracowni MR, dzięki której mogłam zobaczyć swoje piersi przed i po kontraście na monitorze. To ona - na moją prośbę - podsunęła płytkę do opisu wyżej wymienionej radiolog.

Pani genetyk, która przyjęła mnie w piątek mimo, iż nie był to jej normalny dzień pracy z pacjentami. Miłe panie pielęgniarki z punktów pobrań oraz pracowni MR/TK, rejestratorki oraz pani koordynator, którą wczoraj poznałam. Technicy radiolodzy w pracowni mammografii oraz RTG. Sekretarki medyczne z chirurgii oraz patomorfologii, które robiły wszystko, bym miała opis biopsji na czas.

Czarodziej, dzięki któremu trafiłam do fantastycznej psychoonkolog oraz do psychiatry, a także na wizaż dla chorych onkologicznie, na który wciąż czekam z niecierpliwością i nadzieją, że wreszcie profesjonaliści nauczą mnie jak się właściwie malować - szczególnie zainteresowana jestem podkreśleniem oczu. Warsztaty prowadzone przez Maestro, na które uczęszczam dwa razy w tygodniu, są zawsze pełne radości, śmiechu i zabawy.

Onko siostra (jak nazwał ją Mąż), którą poznałam i wyczuwam, że choć jesteśmy w wielu kwestiach totalnie inne, w wielu też jesteśmy bardzo podobne. Ka (tak będę o niej pisać) jest ode mnie o pięć lat starsza i przeszła tę drogę, na którą ja dopiero niebawem wejdę. Mogę ją o wszystko zapytać i rozmawiać na każdy temat, a przedwczoraj usłyszałam, że mogę do niej dzwonić o każdej porze, nawet w nocy. Bezcenne słowa.

Mam naprawdę dużo szczęścia w życiu. Jestem niezmiernie wdzięczna i dziękuję za tych wszystkich ludzi, na których nigdy bym nie trafiła gdyby nie choroba. To jest niesamowicie silna grupa wsparcia, której obecność doceniam i dlatego właśnie chciałam o nich napisać.

sobota, 27 kwietnia 2019

2700. Jak VIP

W czwartek załatwiłam na onkologii sporo spraw, ale wczoraj przeszłam już samą siebie. To, co wydawało się na pozór nierealne, stało się możliwe.

Odebrałam najważniejsze dwie kartki, czyli wyniki biopsji wraz z badaniem FISH.



Od razu poszłam do pani genetyk, potem do rejestracji i znowu powrót do gabinetu. Dostałam skierowanie na pilne badanie krwi pod kątem mutacji w genie BRCA1. Zdążyłam do punktu pobrań, by później pójść do pielęgniarki od mojego chirurga, której oddałam jeden egzemplarz wyników biopsji. Z kolei ona skierowała mnie do innego pokoju, gdzie wypełniłam specjalne oświadczenie oraz ankietę.


Dzięki temu mam od wczoraj Koordynatora Planu Leczenia. Okazało się bowiem, że od lutego 2019. roku wprowadzono specjalny Pilotaż, który ma pomóc pacjentowi.

Przesympatyczna pani M. dała mi wizytówkę z numerem telefonu, pod którym mam się z nią kontaktować jak tylko będę czegoś potrzebować - umówić wizytę, spytać o wyniki i tak dalej. 

Od razu wzięła ode mnie oba skierowania, które w czwartek dostałam od onkologa i po chwili wyznaczyła mi termin konsultacji kardiologicznej przed chemioterapią oraz biopsji gruboigłowej, podczas której założą mi specjalny tytanowy znacznik.

Pani M. będzie również obecna na konsylium. Jej zadaniem jest dbać o to, by w karcie na czas były wszystkie wyniki badań oraz żeby informować mnie o kolejnych badaniach oraz wizytach.

Normalnie poczułam się jak VIP i wyszłam stamtąd zachwycona oraz zszokowana, że takie rzeczy w państwowej placówce w Polsce mogą się zdarzyć.

W sumie na onkologii byłam od 9 do 13:30, ale co załatwiłam, to moje. Potem poszłam jeszcze (po raz ostatni przed chemią) do mojej fryzjerki na farbowanie odrostów i podcięcie włosów. Do domu wróciłam tuż przed dwudziestą i byłam tak padnięta, że nie miałam siły włączyć laptopa, żeby cokolwiek napisać.

czwartek, 25 kwietnia 2019

2699. Karta DiLO

Dzisiaj już oficjalnie mogę potwierdzić, że jestem chora na raka. Nawet mam na niego papier i nie zawaham się go użyć. 

Za równiutkie dwa tygodnie odbędzie się konsylium lekarskie, na którym obecny będzie mój chirurg onkolog i zarazem lekarz prowadzący. Razem z chemioterapeutą oraz radioterapeutą przedstawią mi szczegółowy plan leczenia. Chociaż ulubiony doktorek zdradził mi podczas dzisiejszej wizyty jak to ma mniej więcej wyglądać. 

Najpierw cztery cykle czerwonej chemii co trzy tygodnie, potem osiem albo dwanaście cykli białej chemii co tydzień, czyli w sumie dwadzieścia albo dwadzieścia cztery tygodnie. Potem operacja usunięcia guza, a na końcu radioterapia. Mniej więcej potrwa to około dziewięciu miesięcy od pierwszej chemii.

FISH pokazał, że estrogen, progesteron i HER2 są dodatnie, co oznacza, że można wdrożyć hormonoterapię. Jak stwierdził onkolog, dostanę wszystko, co jest tylko możliwe, czyli przejdę pełne leczenie, bez jakichkolwiek dróg na skróty.

Na papierowe wyniki biopsji wciąż czekam (lekarz odczytał je z systemu) - może jutro w końcu już będą? Wtedy pokażę dowód w sprawie.

środa, 24 kwietnia 2019

2698. FISH

Wyniku biopsji jeszcze nie ma, ale są pewne przecieki w tym temacie. Znajomy onkolog (i zarazem kolega z licealnej klasy) zadzwonił dziś z wiadomością, że z racji tego, iż w badaniach receptorów HER2 wyszły dwa plusy (status graniczny), zostaje wykonane dodatkowe badanie metodą FISH, żeby ostatecznie rozwiać wątpliwości, czy HER2 będzie dodatni, czy ujemny. Tak więc mam opcję rozszerzoną w swoim biopsyjnym pakiecie.

Zainteresowanym tematem polecam linki:



Czekam więc na czwartek, niecierpliwie przebierając nogami. Profilaktycznie poprosiłam o wyciągnięcie na jutro swojej karty do mojego onkologa. Może w końcu "do trzech razy sztuka" i wreszcie uda mi się dostać do rąk własnych tę żółtą kartkę A4 z łacińskim opisem?

wtorek, 23 kwietnia 2019

2697. Dla własnego dobra

Wyników biopsji, na które czekam z niecierpliwością, dziś jeszcze nie było. Może jutro? Przyznam, że zależy mi na czasie z jednego powodu - mój onkolog przyjmuje tylko w czwartki, więc jeśli przed 25. kwietnia nie będzie opisu, będę mogła pójść do niego dopiero 9. maja, a to oznacza kolejne dwa tygodnie w zawieszeniu i bez możliwości rozpoczęcia leczenia. Ale cóż zrobić? Dzięki chorobie mam szansę nauczyć się cierpliwości, pokory i braku kontroli oraz planowania czegokolwiek.

Spotkałam się rano z panią psychiatrą, która wystawiła mi dalsze zwolnienie - zanim przejmie mnie onkologia. Byłam też na kolejnej wizycie u pani psycholog. Tym razem poruszyłam temat mamy i jej zachowania.

Rodzicielka "zawiesiła się" (jak to określił Mąż) po śmierci Taty. Wciąż go idealizuje, wciąż stawia na piedestale, wciąż mówi o nim tylko i wyłącznie dobre rzeczy. Ale nie o tym chciałam napisać, bo każdy ma prawo do własnego sposobu przeżywania żałoby.

Najbardziej boli mnie to samo, czyli ustawiczne zachowania mające na celu zwrócenie na siebie uwagi. A czym zrobić to najskuteczniej i najszybciej? Stanem zdrowia i próbami szantażu emocjonalnego oraz manipulacji.

Po zdjęciu gipsu ze złamanej przed Bożym Narodzeniem ręki, załatwiłam mamie rehabilitację w tempie ekspresowym. Nie tylko samej ręki, ale także biodra i kolana, z którymi ma problem. Pochodziła, poćwiczyła i na tym się skończyło. Dostała do domu zestaw ćwiczeń, który powinna codziennie wykonywać, żeby usprawnić rękę. Ale go nie wykonuje. Za to narzeka, że nie ma w ręce takiej sprawności jak kiedyś.

Ortopeda, którego też załatwiłam, zrobił jej blokadę w bolące kolano. Dał numer do szpitala, w którym dyżuruje i polecił przyjść w każdej chwili, żeby ściągnąć płyn gromadzący się pod kolanem. Za darmo! Rodzicielka oczywiście woli narzekać, że nie może chodzić, niż pokazać się specjaliście.

Nie może spać, ale odmawia pójścia do psychiatry po środki nasenne. Nie chce konsultacji z psychologiem, czy psychoterapeutą. Ale nie przestaje narzekać, że sobie nie radzi bez ojca.

Wczoraj powiedziała mi przez telefon, że ma zatkane ucho i już nic na nie nie słyszy. Od kilku dni! Ale oczywiście narzeka, że ją boli.

Najgorsze jednak w jej zachowaniu jest to, że tak naprawdę nie chce do siebie dopuścić faktu zaistnienia mojej choroby (stąd pewnie problem z uchem, bo nie chce usłyszeć tego, co do niej mówię), nie chce o niej rozmawiać. Mało tego - nawet nie pyta o wyniki badań, bo o nich nie pamięta.

Za to wciąż powtarza mi: "a może ten guz zniknie?", "a może chemia nie będzie potrzebna?", "a może obejdzie się bez operacji?", "a może to nie rak?". Albo slogan, który działa na mnie jak przysłowiowa płachta na byka, czyli: "nie martw się, będzie dobrze, musimy dać radę".

Naprawdę najgłupsze, co można powiedzieć komuś, kto jest chory, to właśnie owo "nie martw się". Dlaczego? Bo po pierwsze taki tekst uruchamia lęk. Po drugie - jak się nie martwić w takiej sytuacji? Skakać do góry z radości, że ma się raka?

Następnym idiotyzmem jest frazes "będzie dobrze". Dlaczego? Bo po pierwsze - czy jesteś wróżką albo Bogiem, żeby mieć taką pewność? Po drugie - a co jeśli nie będzie dobrze?

No i oczywiście ostatni fragment, czyli "musimy dać radę". Po pierwsze - jakie "musimy"? Kto tu jest chory i kto będzie przechodził całe leczenie? Po drugie - ja nic nie muszę. Mogę, ale nic nie muszę. I to tylko pod warunkiem, że tego chcę.

Mam - niestety dla siebie samej - oczekiwania względem mamy. Bo chciałabym, żeby się mną interesowała, żeby spytała jak się czuję albo czy może mi w czymś pomóc.

Ten wniosek nie pojawił się tylko i wyłącznie w trakcie dzisiejszego spotkania z panią psycholog. Miałam świadomość tych oczekiwań już wcześniej. Oczekiwań, których rodzicielka nigdy nie spełni.

Jedyne co mogę zrobić, to zmienić podejście i nastawienie do jej zachowań. Asertywnie odmawiać, ucinać rozmowy jeśli zaczyna znowu narzekać, nie dawać się wkręcić w żaden szantaż emocjonalny, czy manipulację. Dla własnego dobra.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

2696. Nudno

Od dawien dawna w Lany Poniedziałek nie wychodzę z domu. Absolutnie nigdzie, nawet na krok. Bo nie chcę być oblana wiadrem wody przez jakieś osiedlowe bandy polujące na ludzi bez względu na ich wiek.

A jak się siedzi pod dachem, to jest nudno. No bo ileż można jeść, pić i znowu to samo? Paradoksalnie im więcej jedzenia, tym mniejszy apetyt i ochota. Bo "z dobrobytu to się człowiekowi w czterech literach przewraca" jak mawia Mąż.

Pepe lata tam i z powrotem. Z pokoju do kuchni i tak po kilkanaście razy dziennie. Najpierw jest lot zwiadowczy z lądowaniem na najwyższej szafce w kuchni, a potem powrót i żebranie o ziarenka słonecznika na stole.

Geranium, w liczbie dwóch sztuk, po przesadzeniu do większych doniczek rosną jak szalone. A jedno z nich - jak się dobrze przypatrzeć - ma nawet kształt serca.

niedziela, 21 kwietnia 2019

2695. Rodzinnie

Było naprawdę rodzinnie - dokładnie tak, jak chciałam. Usiedliśmy we troje przy stole w kuchni i cieszyliśmy się swoją obecnością oraz obfitością jedzenia.


Była kawa, lody, kajmak. Był też gotowany rano przez Dyrektora Wykonawczego żurek z białą kiełbasą i jajkiem.

Potem odprowadziliśmy mamę na przystanek, a sami zrobiliśmy sobie jeszcze krótki spacer w drodze do domu.

sobota, 20 kwietnia 2019

2694. Wesołego Alleluja!

Dwa kajmaki zrobiłam wczoraj ja, kolejną sałatkę Dyrektor Wykonawczy dzisiaj. On także dokonał wymiany "towarowej" z mamą. Zawiózł jej śledzie, obie sałatki, kiełbaski, kajmaka, babkę cytrynową oraz szczypiorek. W zamian dostaliśmy sałatkę, schab, szynkę, polędwicę, kiełbaskę oraz sernik.

Tym razem to my zaprosiliśmy rodzicielkę do nas na wielkanocne śniadanie i obiad. Półki w lodówce aż uginają się od tych wszystkich smakołyków, które we troje będziemy pałaszować.


Życzę Wam radosnych, pogodnych, cudownych i niezapomnianych Świąt spędzonych z tymi, których kochacie i którzy Was kochają.

piątek, 19 kwietnia 2019

2693. Niebawem

Wczoraj, w drodze powrotnej od Czarodzieja, zakupiliśmy w sklepie rybnym płaty śledziowe. W domu Mąż zajął się ich "obróbką". W sumie wyszło siedem słoików różnej wielkości.

Dzisiaj odwiedziliśmy naszego Maestro i podarowaliśmy mu słoik wraz z zawartością - z przykazaniem, by nawet nie ważył się go otwierać przed niedzielą, bo śledzie potrzebują się "przegryźć".

Wynik biopsji będzie dopiero po świętach, gdyż - jak mi powiedział mój kolega onkolog - patomorfolog zdecydował o zleceniu dodatkowych badań receptorów. Wersja deluxe chciałoby się rzec.

Nie przypuszczałabym nawet, że wejście do zwykłego osiedlowego sklepu zaowocuje zakupem wymarzonego przeze mnie czajnika z gwizdkiem. I choć jego kolor nie jest tym, o którym myślałam od początku, obecny podoba mi się jeszcze bardziej. A jak gwiżdże!


Kolejnym jakże miłym zaskoczeniem było przeczytanie wywiadu z Czarodziejem w pewnym magazynie, a także rozmowy ze mną o przeprowadzonej przez niego na mnie nowatorskiej terapii, o której pisałam kilka lat temu.

Od współpracownika Dyrektora Wykonawczego, w ramach koleżeńskiej przysługi wyświadczonej na jego rzecz przez Męża, dostaliśmy darmowe kupony na lody do nowo otwartej lodziarni.

Po południu Głos Rozsądku przez kilka godzin kroił warzywa i owoce na sałatkę jarzynową. A ile się przy tym upłakał... Oczywiście winowajczynią była jak zawsze cebula.

Niebawem pójdziemy razem do kościoła, żeby uklęknąć, pomodlić się i wyciszyć.

czwartek, 18 kwietnia 2019

2692. Dlaczego?

Badałam i badam się regularnie. Przestrzegałam i przestrzegam zaleceń lekarskich. A mimo to bardzo szybko rosnący guz pojawił się pomiędzy jedną a drugą mammografią.

Nic nie dzieje się bez przyczyny. Żadna choroba nie pojawia się znikąd. 

Poprzedni rok obfitował w skomasowaną ilość stresu, z którym ani moja psychika, ani moje ciało sobie nie poradziły:

- kolejna wiadomość od dzielnicowego, kolejne skargi sąsiadki do administracji,
- rezygnacja z wynajmu poprzedniego mieszkania,
- szukanie nowego lokum,
- przeprowadzka,
- przepychanki z właścicielką, żeby odzyskać kaucję,
- pierwszy pobyt Taty w szpitalu i diagnoza,
- operacja zaćmy na jednym oku u mamy,
- utrata przytomności u Taty i jego hospitalizacja na neurologii,
- wywalczona krzykiem notarialna darowizna mieszkania rodziców dla mnie,
- stopniowe pogarszanie się stanu zdrowia Taty,
- pierwszy od pięciu lat małżeński wyjazd nad morze,
- reanimacja Taty i jego śmierć na OIOK kilka godzin po naszym powrocie,
- pogrzeb i wszelkie formalności z tym związane,
- brak którejkolwiek z moich "koleżanek" z pracy na pogrzebie,
- coraz gorsza atmosfera w firmie - zero współczucia, empatii, czy zrozumienia,
- operacja zaćmy na drugim oku u mamy,
- opieka nad mamą i porządkowanie rzeczy po Tacie,
- pretensje "koleżanek" i szefowej o moją kolejną nieobecność,
- utrata przytomności u mamy, złamana ręka i olbrzymi krwiak na oku,
- kilka dni L-4 i pomoc mamie,
- pierwsze Boże Narodzenie bez Taty.

Zachorowałam i ta choroba - paradoksalnie - najprawdopodobniej uratowała mi życie. Dlaczego? Gorąco zachęcam do przeczytania podlinkowanego tekstu. Naprawdę warto.


środa, 17 kwietnia 2019

2691. Lekarstwo

Dyrektor Wykonawczy ma od dzisiaj do piątku urlop, który rozpoczął poranną wizytą u dentysty. Przegląd od razu wykrył dwa ubytki, z czego jeden został natychmiast naprawiony, a drugi poczeka do poświątecznej środy.

Potem Mąż poszedł do sklepu, gdzie była już mama, żeby zabrać stamtąd i zanieść jej kawał schabu. Odkurzył rodzicielce całe mieszkanie, wymopował, wstawił pranie, wykąpał się w nowej wannie, zjadł obiad i spotkał się ze mną na przystanku autobusowym.

W sklepie obuwniczym przymierzył kilka par trekkingowych butów, po czym zdecydował się na jedne konkretne. I tym sposobem wreszcie odetchnęłam z ulgą - oczywiście do następnego razu, kiedy będzie potrzeba nabycia nowej pary.

A ja sama - póki co bezskutecznie - poszukuję czajnika z gwizdkiem. Najprawdopodobniej zdecyduję się na zakup w sklepie internetowym, bo po doliczeniu kosztów przesyłki i tak wychodzi taniej niż w sklepach stacjonarnych.

wtorek, 16 kwietnia 2019

2690. Czarny humor

Pamiętam jak już wyszłam z poradni w tamten czwartek, 21. marca. Słońce, zielono dookoła, wiosna. A mnie pobrzmiewały w uszach słowa onkologa: "na 99 % ma pani raka". Tak sobie szłam na przystanek i pierwsze co pomyślałam to: "nie mogę jeszcze umrzeć, bo mam tyle perfumek do wypsikania".

Zadzwoniłam do Męża, powiedziałam, że dobrze nie jest. Wsiadłam w autobus, odebrałam z paczkomatu przesyłkę z zatyczkami do uszu i siedziałam na ławce na przystanku czekając na Dyrektora Wykonawczego wracającego z pracy. Przytulił mnie wtedy mocno i powiedział: "nie możesz jeszcze umrzeć, bo masz tyle perfumek do wypsikania".

Kilka dni później spotkałam się z koleżanką. Przy pożegnaniu uśmiechnęła się i rzekła: "do góry uszy!" "I cycki - póki jeszcze są" - odparłam.

Niedawno w sklepie wpadłyśmy na siebie ze znajomą, która nie wiedziała o mojej chorobie. "Jak ty świetnie wyglądasz - wypoczęta, wyspana, piękne włosy..." "Rak mi służy" - wypaliłam.

Potem moja fryzjerka, na którą natknęłam się w autobusie stwierdziła: "masz takie błyszczące i radosne oczy; wcześniej byłaś taka zgaszona".

Wcześniej pani psycholog powiedziała: "odżyła pani", a dzisiaj usłyszałam od niej: "wygląda pani kwitnąco".

Czuję się bardzo dobrze - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nic mnie nie boli. Nie chce mi się płakać. Nie jest mi smutno. Nie jestem przygnębiona. Uśmiecham się. Jest we mnie radość. I chęć działania.

To, co mnie czeka, traktuję jak wyzwanie. Coś nowego, czego nigdy nie doświadczyłam. W pewnym sensie jest we mnie ciekawość. Najtrudniejsze jest czekanie na wyniki, na wizytę, na to kiedy i czym rozpocznę leczenie.

Wyniki mammografii i USG już miałam. BIRADS-4c.


Dzisiaj dostałam wyniki rezonansu. BIRADS-5.


Najprawdopodobniej w piątek będą wyniki biopsji - te najważniejsze, z którymi udam się do pani genetyk oraz do prowadzącego mnie chirurga.

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

2689. Najlepsza droga

W sobotę, w ramach obiadu, mielone z ziemniakami u mamy, w niedzielę bardzo niezdrowe jedzenie (znowu w trzyosobowym składzie), a dziś pyszna grochówka ugotowana przez Męża spożywana przeze mnie w samotności.

Wczoraj zdecydowałam się jednak na zakup żelu z heparyną, gdyż pół mojej piersi wygląda podobnie jak kiedyś oko rodzicielki - czyli mieni się kolorami tęczy (no prawie). Za to nic nie boli. Aczkolwiek bolą mnie jedynie oczy od patrzenia na tego ogromnego krwiaka.

Dzisiaj miałam dwie wizyty - jedną u nowego psychiatry, a drugą u pani psychoonkolog. Kobieta rewelacja, ze świecą szukać drugiej takiej, a przecież miałam już styczność z wieloma terapeutami i psychologami, więc mam porównanie.

Jestem silną osobowością (a za tą silną osobowością stoją trudne emocje), podchodzę do swojej choroby bardzo racjonalnie i zadaniowo - tyle usłyszałam w ramach podsumowania. Jak będę już miała wyniki wszystkich badań i ustaloną drogę leczenia, zaczniemy spotykać się regularnie, czyli raz w tygodniu.

niedziela, 14 kwietnia 2019

2688. Jedna rzecz

Wczoraj spędziłam z Mężem czterdzieści minut w sklepie obuwniczym. Mierzył, wybierał, grymasił, patrzył, przechadzał się w tę i z powrotem. I co? I nic. Żadna para nie spełniła jego oczekiwań i nie zdała testu na wygodę, rozmiar, kolor, fason, cenę i tak dalej.

Dzisiaj wszedł, wybrał, przymierzył, przeszedł się po sklepie i powiedział: "bierzemy". Uff, co za ulga... 

Jeszcze tylko jeden wypad po jeszcze jedną parę i będę mieć z głowy zakup obuwia dla Dyrektora Wykonawczego.

Wczoraj nie udało mi się dostać odpowiedniej doniczki. Albo za duża albo za mała albo nie ten kolor albo z podstawką.

Dzisiaj weszłam do pierwszego sklepu i od razu znalazłam tę właściwą. Po powrocie do domu od razu zabrałam się za przesadzanie geranium do większego lokum.

Jeszcze tylko pozostało kupno wymarzonego przeze mnie czajnika z gwizdkiem, gdyż ani wczoraj, ani dzisiaj nie rzucił mi się w oczy taki, który odpowiadałby wszystkim niezbędnym kryteriom.

sobota, 13 kwietnia 2019

2687. Po drugiej stronie

Jak się chce, to można w pięć dni zrobić coś, czego się nie zrobiło przez pięćdziesiąt lat. Mowa o ogromnej niechęci i lęku mamy przed jakimikolwiek zmianami - nawet tymi, które są oczywiste i niezbędne.

Kilka godzin zajęło hydraulikowi zamontowanie w kuchni nowego zlewu, szafki, podłączenie pralki i wykonanie wszelkich innych mniejszych lub większych czynności, żeby wszystko działało jak należy.

W tym tygodniu ten sam fachowiec zajął się wymianą wanny w łazience. Trwało to co prawda dłużej (w sumie cztery przedpołudnia), ale wymagało też o wiele więcej pracy i czasu.

Wreszcie można będzie bez obrzydzenia się wykąpać, umyć naczynia i wstawić pranie.

piątek, 12 kwietnia 2019

2686. A jak biopsja

Jako że jest RODO, więc taką na ten przykład mammografię oraz USG sponsorował numer 7. Z kolei RTG klatki piersiowej przypisany był 24, a USG jamy brzusznej dostał się 83.

Za to za dzisiejszą biopsję odpowiedzialna była literka A. Naczekałam się na ten zabieg ponad półtorej godziny, a siedząc pod tak dobrze znanymi drzwiami słyszałam strzały z pistoletu. 

Sam zabieg (dziesięć minut z przygotowaniem) przebiegł w przemiłej i przesympatycznej atmosferze. Znieczulenie, chwila przerwy, dwa strzały zasysające z jednej części guza, dwa z drugiej i na koniec jeszcze dwa z trzeciej.

Potem standardowo godzina (tym razem wyjątkowo szybko) leżakowania ze słuchawkami na uszach (a w nich oczywiście koncert U2), uciskania miejsca biopsji oraz spojrzenie pana doktora na moją pierś i jego słowa: "jest pani wolna".

Załapałam się jeszcze na końcówkę zajęć u Maestro, na których obecny był Dyrektor Wykonawczy.

czwartek, 11 kwietnia 2019

2685. Uciekaj

Są takie sytuacje, kiedy wstaję wcześnie bez jakiegokolwiek marudzenia. Są tacy ludzie, na spotkanie z którymi jestem zdolna przed siódmą rano wziąć prysznic, by godzinę później wyjść z domu.

Warsztaty z Czarodziejem - ot i wszystko jasne. Uśmiałam się tak, że aż się popłakałam. Zresztą nie tylko ja -  inne babeczki również. A na dodatek, w przerwie, wypiłam pyszne latte, więc czego chcieć więcej?

Jutro, z powodu mojej biopsji, Mąż wziął urlop. Podczas gdy ja będę siedzieć i odpoczywać po badaniu, Dyrektor Wykonawczy pójdzie na zajęcia z naszym Maestro. Dołączę do niego jak tylko lekarz pozwoli mi opuścić oddział.

środa, 10 kwietnia 2019

2684. Śpiący kotek

Zastanawiałam się czy wrzucać tu tak pornograficzne zdjęcia, ale w sumie czemu nie. Wszak nie muszę zawsze być taka poprawna politycznie, prawda?

Uprzedzam, że jakość dość słaba i mało ostra, bo fotki pstrykane komórką z ekranu monitora w zaciemnionym pokoju.

Odrobina wyjaśnienia - u góry jest mammograficzny obraz lewej piersi - jeden sprzed roku (bez jakichkolwiek podejrzanym zmian), a obok świeżutki marcowy z guzem (to ten świecący nieregularny kształt w lewym górnym rogu) i mikrozwapnieniami (to te malutkie punkciki okalające z góry guza).

Razem z Mężem doszliśmy do wniosku, że aktualne zdjęcie mojej lewej piersi przypomina głowę kota z nosem, pyszczkiem i zamkniętym okiem, a guz to takie świecące uszko.


Dolne zdjęcie to nic innego jak obraz pochodzący z wczorajszego rezonansu. Torbieli bez liku - to te nieregularne większe i mniejsze najjaśniejsze plamy. Fotka obrócona o 180 stopni, żeby lewa pierś była po lewej, a prawa po prawej, bo oryginalny zapis jest na odwrót.

wtorek, 9 kwietnia 2019

2683. Dziś jest jutrem

"Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj" - wypisz, wymaluj tak mogę podsumować ten dzień.

Rano wysłałam koleżance SMS przypominający jej o moim jutrzejszym badaniu rezonansem, a ona dzwoni i proponuje, że mogę się zbierać i przyjeżdżać jeszcze dzisiaj. No ale jak to tak - termin umówiony przecież na jutro. Nieważne, mam przyjechać, a ona zmieni daty w systemie.

Pojechałam, wypełniłam ankietę, zdjęłam wszystkie metalowe przedmioty, rozebrałam się do pasa, założyłam zielony fizelinowy fartuch z rozcięciem z przodu. Pielęgniarka wkłuła się z wenflonem w żyłę, do uszu wsadziłam sobie własne zatyczki, położyłam się na brzuchu, piersi umieszczając w specjalnych otworach, a czoło na miękkim wałeczku, ręce wyciągnęłam przed siebie i wjechałam tyłem w czeluść rezonansu.

Nawet nie czułam kiedy podano mi kontrast i po kilkunastu minutach wyjechałam z głową do przodu. Posiedziałam jeszcze pół godziny, bo dopiero po tym czasie pielęgniarka wyjęła mi wenflon. Dzięki koleżance pstryknęłam komórką kilka fotek mojego biustu. Ona sama stwierdziła, że jestem ewenementem, bo nigdy w życiu u nikogo nie widziała tylu ogromnych torbieli. Był tam też i guz - a jakże.

Czekam teraz na opis, który ma zrobić lekarka, której ufam ja i której ufa moja znajoma. Dwa i pół roku temu to właśnie ona przeprowadzała u mnie biopsję gruboigłową, a wcześniej USG.

Jak już wróciłam do domu, to wzięłam się za mycie okien i pranie firanek, które zaplanowałam po jutrzejszym rezonansie. Ale jako że wzięto mnie na niego "z łapanki", wygląda na to, że środę mam wolną.

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

2682. Językiem miłości

Jestem niezwykle zdyscyplinowanym pacjentem - pod jednym warunkiem - że ufam człowiekowi, który mnie leczy. A jak nie ufam, to szukam takiego, któremu zaufam.

Dawno temu pewien dermatolog powiedział mi, że mam osobowość współpracującą z lekarzem. I coś w tym naprawdę jest.

Byłam dzisiaj na kolejnym spotkaniu z panią psycholog oraz na wizycie u psychiatry. Mam ogromne szczęście, że trafiłam akurat na te kobiety.

Po południu pojechałam odwiedzić Czarnulę - tę znajomą pielęgniarkę, którą  poznałam w poprzedniej pracy, a potem uczyłam ją angielskiego. Nie widziałyśmy się ponad rok i było o czym pogadać.

niedziela, 7 kwietnia 2019

2681. Spalić mosty

Już dawno nie spędziliśmy praktycznie całej niedzieli w domu, z jedynym wyjściem na Mszę i z powrotem.

Przesadziliśmy geranium do większej doniczki, podobnie postąpiliśmy z grudnikiem. Mąż posiał też sałatę dla Pepe, a ja wsadziłam do ziemi zaszczepki mięty. Do prostokątnej doniczki stojącej na balkonie włożyliśmy wszystkie cebulki żonkili oraz krokusów - mając nadzieję, że przetrzymają do przyszłego roku.

Dyrektor Wykonawczy zrobił pyszną sałatkę z kurczaka, brzoskwini, ananasa, szczypiorku i majonezu, którą za chwilę będę konsumować.

Wciąż zgłębiamy treść mądrych książek prosto z półki w pokoju. Oczy się nam otwierają, w głowie się nam przejaśnia. Znaleźliśmy bowiem źródło konfliktu, czyli skąd i dlaczego właśnie teraz wziął się u mnie rak.

sobota, 6 kwietnia 2019

2680. Toksyczni ludzie

Sobota upłynęła nam rodzinnie i zakupowo.

Spotkanie z mamą i konsumpcja - sushi (ja), kebab z baraniny (Mąż), kebab z kurczaka (rodzicielka). Potem klasycznie, czyli kawa i sok u nas.

Do oczekujących na święta (na specjalnej półce w szafce) puszek, butelek i słoików dołączyła jeszcze marynowana dynia, której nie jadłam od roku, a którą wreszcie dzisiaj udało mi się dostać.

Wieczór spędziliśmy z Dyrektorem Wykonawczym na lekturze mądrych książek i poszukiwaniu psychicznego źródła mojej choroby.

piątek, 5 kwietnia 2019

2679. Niedostatek

Dzisiaj nawet w ramonesce było mi za ciepło - szczególnie w autobusach, w których panowała straszliwa duchota i brakowało świeżego powietrza.

Wyznaczyłam sobie terminy do psychiatry i psychoonkologa. Udało się umówić wizyty na ten sam dzień, jedną po drugiej, co bardzo mi pasuje ze względu na odległość.

Od mojego zaufanego informatora nieoficjalnie dowiedziałam się, że USG jamy brzusznej i RTG klatki piersiowej są czyste, czyli - póki co - przerzutów w tych miejscach nie ma.

Mężowi zaś załatwiłam spotkanie ze stomatologiem, który zrobi przegląd stanu jego uzębienia.

Weekend zapowiada się słonecznie, więc nasz trzyosobowy dream team w składzie niezmienionym wybiera się jutro na konsumpcję.

czwartek, 4 kwietnia 2019

2678. Zakupowo

Sezon na ulubioną szarą ramoneskę uważam za otwarty. Gdybym jej dzisiaj nie założyła, chyba bym się ugotowała w grubszej kurtce.

Na prośbę mamy udałam się z nią na targ po bawełnianą pościel i spodnie na wiosnę. Kupiła sobie dwie poszwy i jedną parę szarych spodni. Wzięłyśmy też ziemniaki na obiad i pierś z kurczaka.

Odebrałam z rejestracji w przychodni zostawione dla mnie skierowanie do psychologa. Swoją drogą dziwne, że do psychiatry można się dostać bez problemu, a tu potrzebny jest papier.

Do domu wróciłam niedługo przed Mężem, który miał dziś pierwszą zmianę. Z nim też poszłam na zakupy - tym razem zwykłe, biedronkowe, jedzeniowe.

środa, 3 kwietnia 2019

2677. Z wiarą

No to machina poszła w ruch.

RTG klatki piersiowej oraz USG jamy brzusznej za mną. Opisy będą prawdopodobnie w ciągu trzech dni, bo - niestety - mój doktorek na wszystkich skierowaniach zaznaczył, że priorytet zamiast rutynowego jest pilny. Wyniki są dołączane do karty, więc ich legalnie nie zobaczę przed spotkaniem z lekarzem, lecz jest spora szansa, że swoimi kanałami będę je mieć zaraz po niedzieli. Ale cii...

Po badaniach poszłam na rekonesans do czterech sklepów medycznych. Pooglądałam chusty, turbany, czapeczki, peruki (na przymierzenie jednej zostałam namówiona przez bardzo miłą panią) oraz protezy piersi. Popytałam o ceny, żeby - w razie czego - mieć pojęcie gdzie, za ile i co można kupić.

Wcześniej zrobiłam rozeznanie w sieci i okazało się, że zamawiając w sklepach internetowych można sporo zaoszczędzić. A i wybór na przykład takich chust, które szczególnie przypadły mi do gustu, jest o wiele większy.

Co do peruk - od początku miałam do nich niezbyt pozytywne nastawienie. Po dzisiejszej przymiarce jestem na 99 % przekonana, że to nie dla mnie. Uczucie ciała obcego, które nie oddycha, drapie, jest sztuczne i na dodatek ściska. Poza tym znowu jest problem z rozmiarem - wszystko za ciasne na moją sześćdziesięciocentymetrową w obwodzie głowę.

wtorek, 2 kwietnia 2019

2676. Duży krok

U mamy trwają dziś najprawdziwsze kuchenne rewolucje. 

Po wielu perturbacjach ze znalezieniem odpowiedniego (czyli uczciwego, solidnego i odpowiedzialnego) fachowca wreszcie (po pięćdziesięciu latach) dokonuje się tam historyczna zmiana, czyli montowanie nowego zlewu, szafki, zaworów, rur, wężyków oraz podłączenie pralki, która (o ile nie okaże się zepsuta) po pięciu latach nieużywania zacznie spełniać funkcję, do której została wyprodukowana.

Całą akcję nadzoruje Mąż, który na ten cel specjalnie wziął sobie dzień urlopu. Mnie tam nie ma. Celowo. Bo nie chcę się denerwować i patrzeć na ten hydrauliczny proceder. Wystarczą mi zdjęcia przesyłane komórką przez Dyrektora Wykonawczego.

Jak dobrze pójdzie (czyli jeśli się pan fachowiec zgodzi) może do końca miesiąca i półwieczna wanna podzieli los kuchennego zlewu? Oby, oby, bo to wstyd - w XXI wieku kąpać się w czymś, co jest zardzewiałe i podziurawione.

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

2675. Lustro

Dziwnie widno przez tę przedwczorajszą zmianę czasu. 

Pepe o wiele dłużej raczy nas swoim śpiewem. Ten kanarek jest unikalny - po ciemku, pod kocem, w środku nocy potrafi obudzić Męża swoimi trelami (ja mam zatyczki). Chyba mu się coś śni - tak sądzimy. Żaden z jego poprzedników nigdy czegoś takiego nie robił. Nawet pani w sklepie zoologicznym była zdumiona kiedy jej opowiedziałam co ten maluch wyprawia.

Rozfruwał się wraz z nadejściem wiosny i ptakami, które widzi (i słyszy) zza okna. Praktycznie przez cały dzień ma otwartą klatkę i lata sobie gdzie i kiedy chce. Przylatuje do mnie do kuchni, ląduje na szafce albo na stole, by potem sfrunąć na podłogę i wyjadać okruszki. Następnie sam wraca do pokoju.

Ma też jedno osobliwe zachowanie. Wystarczy dłużej do niego zagwizdać, a przylatuje na głowę, siada na oprawkach okularów i wykonuje ruchy kopulacyjne... Tak, tak - może wstyd o tym pisać, ale to prawda. I bez różnicy kto gwiżdże - czy to ja, czy Dyrektor Wykonawczy.